czwartek, 24 marca 2011

sama ze sobą

Najtrudniej jest się przyznać do błędów. Samemu w sobie dostrzec wady.
Jakoś tak ciężko o samokrytykę.
Ostatnio nie układa nam się z Lubym szczególnie dobrze.
Przez te wszystkie lata spędzone razem prawie wcale się nie kłóciliśmy. Od czasu narodzin Potomka coraz częściej na siebie najeżdżamy. Kiedyś przeczytałam że związek się zmienia po narodzinach dziecka. Że zmieniają się priorytety i samo uczucie też ewoluuje.
Ale czy koniecznie w tą stronę?
Staram się kontrolować, staram się nie prowokować, nie brać wszystkiego do siebie, ale potem i tak wisi to między nami, aż gdy zaczyna ciążyć spada i spada między nas jeszcze bardziej od siebie oddalając.
A przecież dziecko ma zbliżać...

Poszłam spać zła. Wstałam zła.
Luby spał na kanapie w salonie i choć wiem, że po części dlatego, że tam zasnął i nie miał go kto ściągnąć do łóżka (wróć do -poszłam spać zła), to jednak coś we mnie zakiełkowało i dławi od rana (czyt. - wstałam zła).
Teraz moja złość przemieniła się w wyrzuty sumienia i jeszcze większą złość, tym razem na siebie.
Może rzeczywiście nie do końca jestem święta, może jednak to nie to, to nie tak...
Doświadczona twierdzi, że to przez zmęczenie. Ale ile można to zmęczenie obwiniać...

Obiecałam sobie przeprosić, ale wciąż jestem zła. Mam przepraszać wbrew sobie, jeśli nie jestem pewna?

I tak cały dzień...

wtorek, 22 marca 2011

czyli jednak

Właśnie wróciliśmy z PL.
Zadanie wykonane, dzieciak pokazany! Się odrobiło pracę domową.
I choć przyznam, że jestem tymi paroma dniami całkowicie wyczerpana, to jednak zadowolona. Wbrew pozorom ważne było dla mnie pokazanie syna rodzinie. Może nie w celu chwalenie się czy spełnienia obowiązku, ale bardziej dla samego uczucia kiedy widzi się babcię czy dziadka którzy z miłością i wzruszeniem przytulają swojego wnuka. To piękny widok. Piękne emocje.
Pamiętam to wyjątkowe i niepowtarzalne uczucie kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Potomka, albo kiedy w końcu mogłam go wziąć na ręce. Pamiętam całą orkiestrę uczuć kiedy Luby trzymał Małego na rękach, zachwyt który można było dostrzec w jego oczach. Wszystkie te emocje zawieszone w powietrzu. Tyle czekania, tyle strachu i konieczne spełnienie - JEST.
Każdy kto to przeżył wie o co chodzi.
Co mnie zaskoczyło w ten weekend, to to co działo się we mnie. Ta wybuchowa mieszanka wzruszenia, dumy ale też nieczekanej i wcale nieproszonej złości i żalu.
Czyli jednak gdzieś schowane to we mnie było. Raczej wypierane...
Widząc radość i wzruszenie w oczach Lubego i jego ojca, przypomniało mi się, że może gdzieś tam na świecie pałęta się mężczyzna, który z własnej woli zrezygnował z tych emocji. Który nie chciał tego zażyć, nie chciał poznać własnej córki. Pewnie nawet nie wie czy ma córkę czy syna...
Pewnie nie wie też że tą decyzją pozbawił się nie tylko prawa do dziecka ale i do wnuka. To przykre, że przez to, że ten facet nie chciał znać mnie, teraz mój syn będzie miał tylko jednego dziadka. Przeszłości się nie zmieni. Pytanie czy by się chciał?

piątek, 11 marca 2011

szansy cd.

Ostatnio sporo czasu spędzam na rozmowach przez telefon...
Moja przyjaciółka z szansy wciąż nie dogaduję się z moim przyjacielem, który dla urozmaicenia historii jest drugim bohaterem postu.
Miotają się oboje... Nie mogą bądź nie chcą do końca zamknąć tego związku... Ale na nowe chyba też nie są gotowi.
Przyjaciółka zadała mi pytanie co ja bym zrobiła na jej miejscu.
Stanowczo odpowiedziałam, że bym nie wybaczyła, nie popuściła...
I powiedziałam prawdę... Ale potem zaczęłam się dziwnie zastanawiać czy może jednak...
Zdziwiło mnie to zastanawianie się.. Czy byłabym w stanie zapomnieć?.. wybaczyć?.. żyć z tym?..
Czy nie budziłabym się każdego dnia ze strachem czy nie znajdzie sobie znowu kogoś?..
I czy zdradę odebrałabym na pewno jako jego porażkę czy może jedna bardziej moją?..
Jak bardzo zmienia się związek (jeśli można to nazwać jeszcze związkiem) po zdradzie?
Czy można żyć normalnie?
I co wtedy jest normalne?

czwartek, 10 marca 2011

zadra

Dawno mnie nie było.
Nawet bardzo dawno...
Ale bycie matką, a przede wszystkim staranie się o bycie dobrą matką pochłania całkowicie te małe resztki wolnego czasu jaki mi zostaje.
Mały rośnie jak na drożdżach. Aż sama się nie mogę nadziwić.
Raźno trzyma już główkę, wydaje z siebie zajedwabiste dźwięki... Cud...
A ja? Staram się sprostać wszystkim wyzwaniom jakie stają przede mną. Staram się być dumna z tego co potrafię i nie przejmować się tym w czym sobie rady nie daję. A jednych i drugich rzeczy jest wiele.
Macierzyństwo nie jest łatwe... Jakoś mnie to specjalnie jednak nie zaskoczyło. Ale walczę wytrwale... :)
Zaskoczyłam jednak sama siebie. A dokładniej to co się ze mną dzieje, wszystkie te uczucia, emocje które kołaczą się we nie i nie pozwalają przejść obok swojego dziecka bez zachwycanie się tym małym cudem...

Dziś po raz kolejny zresztą poczułam to cholerne przygnębienie. Po raz setny czułam się gorsza... Mimo iż staram się z tym walczyć, tłumaczyć sobie to jednak mimo wszystko to gdzieś we mnie siedzi.
Kiedy byłam w ciąży planowałam karmienie piersią przynajmniej do szóstego miesiąca życia maluszka. Było to dla mnie oczywiste. Nie dopuszczałam do siebie myśli o butelce.
Rzeczywistość okazała się inna, wręcz brutalna.
Już dawno przeprosiłam się z butelką, ale gdzieś we mnie wciąż została ta rysa. Przeświadczenie, że jednak nie sprostałam....
Z zazdrością patrzę na matki którym się to udało. I mimo iż znam wszystkie argumenty, że mały i tak jest i będzie zdrowy, ze może to i wygodniej, że nic mnie nie omija, że tyle nawet zyskuję, to jednak jest mi przykro.

PS. W ramach przeprosin że mnie tak długo nie było posyłam fotkę mojego Księcia.