Szybko zleciało.
Kiedy rozmawialiśmy o powrocie do ojczyzny zawsze były to tylko "gdybania". W sumie ostateczną decyzję podjęliśmy spontanicznie i w tydzień później byliśmy już na miejscu. Sprzedaliśmy co się dało z wyposażenia domu, resztę upchnęliśmy do auta i pojawiliśmy się na progu domu Lubego.
No właśnie... Konsekwencją szybkiego powrotu było zamieszkanie z teściami. Po pierwsze: Luby nie wyobrażał sobie mieszkać gdzie indziej niż w domu, który dziedziczy. Po drugie: miałam za mało czasu na negocjacje.
No i stało się.
Dom duży, owszem. W końcu "teść" budował go z myślą o rodzinach swojego syna i córki. Taka trochę chora wizja mieszkania trzech rodzin pod jednym dachem. Siostra Lubego zdecydowanie odmówiła (co mnie jakoś specjalnie nie zdziwiło). Luby zaś postanowił choć w części zrealizować plan ojca, bo choć się sam nie przyznaje, to bardzo podobni są w charakterach.
Trochę się bałam początkowo. Bo przecież co innego wpadać na weekend, a co innego mieszkać ze sobą na stałe.
Początki były... dziwne. Każdy trzymał dystans. Oni, my... Później się uspokoiło i wyluzowaliśmy. Zaczęliśmy się uczyć swoich przyzwyczajeń i "tradycji". Starałam się dostosować. I było dobrze.
Ale ostatnio było parę spięć. Co do wychowywania dziecka itp. Szczególnie z teściową. Jakoś chyba nie bardzo popiera moje metody wychowawcze i chyba w duchu podejrzewa, że (o zgrozo) umyślnie głodzę mojego Potomnego. który ostatnio świetnie radzi sobie w roli niejadka.
Może tak zawsze jest, że synowa z teściową nie zawsze się dogaduje...
Choć z własną matką też nie mogłabym się dogadać.
Staram się robić swoje. Jak mam dość to jasno tłumaczę co sobie życzę bądź nie życzę.
Ale nie zawsze jest łatwo i kolorowo.
Dobrze, że ma gdzie się zaszyć i odpocząć od nich choć parę godzin. Na coś w końcu przydaje się dwupiętrowy dom i osiem pokoi.
Ale za parę dni najważniejszy dzień w roku: urodziny Potomnego!!! Już trzecie. Trzy lata kiedy doświadczam tej magii miłości.
I pierwsza prawdziwa impreza urodzinowa. Już nie mogę się doczekać.