No i się doigrałam... Jak coś o jedzeniu, to potem cały dzień to jedzenie za mną. Szczególnie w takie dni jak dziś.
Niestety natura obdarzyła mnie w genach (a może to mama była) tendencją do tycia. Może nie mam obsesji na punkcie wagi ale na punkcie ciuchów owszem. Nienawidzę wprost dodatkowych kilogramów nad (choć już i tak kilka mam, ale do nich się przyzwyczaiłam, ba nawet pokochała po części), bo to wróży zakupy w sklepach odzieżowych, a tego już nie znoszę.
Dlatego dni takie jak dziś kiedy to z przymrużeniem oka (czasem nawet i dwóch) pochłaniam nieograniczone ilości pączków i innych tłustych rzeczy.
Pozwoliłam sobie dziś nawet na wieeeelkie ciastko z bitą śmietaną na podwieczorek, bo tu u nas pączków mało. W czwartej odwiedzonej cukierni prawie podrapałam jakąś emerytkę jak mi chciała ostatnie trzy pączusie kochane wykupić. W trzech wcześniejszych nabytkach pokusy pączków wcale nie mieli.
Dlatego zaczytując się tu o jakiś łososiach i mięchach głodna się zrobiłam. A że po 20.00 nie jem nic zmuszona byłam zjeść prawie nic. Na szczęście prawie dietetyczne. (ponoć prawie robi różnicę, ale czy to ważne?)
Wciągnęłam coś co mój Luby nazywa bananowym gipsem i co napawa go obrzydzeniem a już w najlepszym wypadku napawa skojarzeniami z byłej roboty.
To coś to błyskawiczne płatki owsiane zmieszane z jogurtem naturalnym i bananem w plasterkach. Dobre i zapycha. Choć częściej zapycha, to i tak się w tym lubuje.
Swoją drogą, nie wiem czy można płatki owsiane jeść na surowo. Wszyscy jedzą gotowane, ale ja gotowanych nie lubię...
I tak sobie wciągając ten mój bananowy gips i zaczytując się w blogach innych, przypomniałam sobie historię babcinego gotowania.
Moja babcia (sp.), cud kobieta, gotować potrafiła. Zawsze w niedzielę były więc obiadki u babci. Zjeżdżały się więc obie córki z rodzinami czyli razem coś ok 10 osób nas było. Babcia gotowała i omawiała sprawy rodzinne. Bo trzeba przyznać że babcia to głowa, szyja i ręce rodziny była. Wszyscy się babci bali i babcie słuchali.
Zawsze w niedzielę był rosół i potrawka z kurczaka. Rosołu akurat nie znosiłam bo oka z tłuszczu miała wielkie jak talerz, albo i większe i jak się szybko nie jadło to i łyżkę na sztorc można by postawić jak ostygł, ale potrawka super...
W tamtych czasach otwierały się super i hiper markety. Babcia, kobieta co to z biegiem czasu idzie, do nowego super mini marketu się wybrała. Chodziła między dwoma regałami (bo to mały był market) i cieszyła się nowoczesnością, mogąc samemu sobie towar wybierać. Kupiła nowy w telewizji reklamowany koncentrat pomidorowy i z dumom do domu wróciła.
Uczcić kobieta chciała nowoczesność co to po sąsiedzku nastała i menu niedzielne zmieniła. Na miejsce rosoły miała być pomidorowa z ryżem. Akurat to mnie cieszyło.
Zasiedli wszyscy przy stole i na zupę czekali. Babcia z dumną miną zupę wniosła na stół i każdemu sporą porcję nalała. Nie zapomniała napomknięć mnie, najmłodszą swoją wnuczkę, niejadka rodziny (na szczęście/nieszczęście już wyrosłam) że mam wszystko zjeść.
To se grzebię w talerzu i pomału wlewam w siebie płyn czerwony, marząc w prawdzie już o burakach co to w tamtych czasach kilogramy zjadałam, jak jabłka. Ale coś mi nie smakuje. Jakieś takie pikantne. Ale mnie zawsze coś tam nie smakowało więc uwagi nie zwracam.
Babcia lata wokół stołu i pogania wszystkich. Że ona już drugie chce dawać a my jeszcze "glimiemy", że po mału i że jej tam pyry/ziemniaki/kartofle stygną. Ale nikomu się jakoś specjalnie nie spieszyło.
A zupa coraz bardziej mi buzie paliła.
W końcu nie wytrzymał wujek. Chłop z niego wielki ale teściowej się bał jak ognia i może nawet bardziej niż matki swojej, jednak jedyny pełnoletni z męskiej części był, to i odwagą wykazać się musiał.
- Teściowo kochana - zaczął z uśmiechem nieśmiałym - nie chcę być niewdzięczny ale zapytać muszę bo nie wytrzymam, a dokładniej gęba moja.
- Oj ja już wiem co ta twoja gęba wytrzymać potrafi a co nie. - odparła babcia szybko
- Ale ja nie o tym.... o zupie....
- A co z zupą? Zawsze narzekaliście że tylko rosół i rosół, to wam coś nowego zrobiłam. I co nie pasuje... - się babcia denerwować zaczynała, więc pomyślałam że jednak zjeść cholerną zupę musieć będę.
- Ale ja nie narzekam. Tylko pikantna trochę... - kontynuował samobójczą dyskusję wujek.
- To nie trzeba było tyle magi pakować. Jeść bo drugie daję!
- Ale on uż pikantana byla... - najmłodszy chłopak, brat mój, odwagą się wykazać chciał i wuja wesprzeć w walce o podniebienie zdrowe.
- Jak była, jak była... Pokaż... Żesz ku...a!!! - spróbowawszy zupy babcia wybiegła.
Koniec końców okazało się że w nowoczesnym minimarkecie babcia koncentrat z keczupem pikantnym pomyliła. Zupa wylana została, bo i pies mordą ruszyć jej nie chciał. Ale my po drugim na deser dostaliśmy kogiel-mogiel babciny.
Po latach się dowiedziałam że dla dorosłych był ze spirytusu łyżeczką.
Od czasu pamiętnej pomidorowo-keczupowej babcia do supre-minimarketu nie chadzała i psy na takich sklepach wieszała że oszukują i babką starym w głowach i garach mieszają.
Wujek się cieszył że na nowy etap kontaktów z teściową wstąpił.
Brat dumny chodził że obronił żołądki nasze.
A w każdą niedzielę aż do choroby babci i śmierci szybkiej, rosół na stole gościł...
Na koniec!!!
Znalazłam plus zimy!!!! Dłużej żyć będę. Ponoć każdy papieros to pięć minut życia. Więc o kilka już kwadransów dłużej się światem nacieszę. Że w domu się u nas nie pali, na balkonie zimno to sobie kilka fajeczek wieczorem daruję. I proszę od paru godzinek już nie palę.
Ale zaczynam podejrzewać że Luby mój w kibelku nam podpala. Muszę złapać drania... :)
Miłej nocy wszystkim życzę.
Fajnie że jest już was 14!!! Ciepło się na serduchu i pod palcami robi :)))))
...cieplutko po takim czytaniu się robi...:):)....
OdpowiedzUsuńbabcia cieplutka była i po zupce gorąco było... :)
OdpowiedzUsuńPrzesyłam dużo ciepełka wszystkim, bo u mnie w dalszym ciągu cieplej niż w Polsce ;))))
Pyszniutka historia:) Ach, gdzie te babcie nasze...
OdpowiedzUsuńWłaśnie z okazji Tłustego Czwartku mocno wspominałam własną, która zawsze z miednicą pączków na nas czekała:)Pozdrawiam, sniegu dziś dowieźli!
Czarny(w)Pieprzu,
OdpowiedzUsuńbabcie właśnie takie kochane są/były... Zawsze zostają w naszych najpyszniejszych wspomnieniach.. :))))