niedziela, 21 marca 2010

wygrać... przegrywając...

Po długim niezaglądaniu, zajrzałam. Na NK.
Jakoś przeszło już wszystkim wielkie bum na ten serwis. Chyba się wszystkim znudziło zaglądanie do życia starych znajomych. W sumie mnie też.
Ale zajrzałam. I odebrałam skrzynkę pełną wiadomości od ludzi, którzy nie raczyli odzywać się przez lata.
Zabawne jak szybko można stracić kontakt. Wystarczy parę miesięcy, tygodni niewidzenia i proszę... Słuch zaginął... Pozostaje tylko NK.
Nie wiem tylko czy to dobrze czy źle.
Od czasu jak wyjechałam z Polski z mojego życia prysło wielu ludzi.
Jakoś nie było o czym gadać. Bo oni właśnie z emigracji wrócili, ja wyjechałam.
Czasem kiedy jestem w Polsce, ludzie, z którymi kiedyś przegadałam noce i dnie nie mają co mi powiedzieć. Życie popłynęło szybko. Uciekło przede mną. Ich życie. Bo moje się po woli (według ich opinii) toczy.
Usłyszałam nawet kiedyś, że nie zrozumiem. Bo nie mam męża, dzieci... Nie mam ich kłopotów.
No i co z tego... Przecież mam swoje. Męża może nie ale za to stałego od paru dobrych lat faceta. A że mężem nie jest, jakoś nie narzekam.
Wkurzają mnie pytania o ślub. Komentarze, że już tyle lat, razem, na kocią łapę (ciekawe skąd się wzięło to określenie).
Może ja nienormalna jestem. Bo u nas to nie on, tylko ja ślubu nie chcę.
Jakoś nie czuję potrzeby.
Żyjemy razem tyle lat. Jak mąż i żona. Wszystko co mamy, robimy jest wspólne. I jakoś nie tęsknie za białą suknią, całym cholernym weselem... Kolejny papier też mi jakoś nie potrzebny.
Jeżdżąc po weselach i ślubach wśród znajomych i rodziny odczuwam dyskomfort, nie z powodu nie przeżycia tego WYDARZENIA, ale raczej z powodu tych głupich pytań, kiedy my.
Ok, oni chcieli, potrzebowali, mają. Ja nie muszę.
Czemu tak ciężko to ludziom zrozumieć, że w dzisiejszych czasach to już nie jest obowiązek.
Ślub staje się imprezą dla rodziny. To komentarz jednej ze "szczęśliwych" spłukanych panien młodych. Żeby dali jej spokój.
Wesele nie gwarantuje szczęśliwego pożycia, związku do końca życia. Ktoś wymyślił przecież rozwód i nie jest on już tak wielką moralną tragedią jak kiedyś.
Nawet po ślubie się ludzie rozchodzą...
Ja się więc po raz kolejny wypisuję z klubu.
Ale że z powodu braku w dowodzie stanu zamążpójścia jestem gorsza, mniej doświadczona, mniej dojrzała... Paranoja... :)

Ale miało być nie o tym. O związkach i przyjaźni. Czyli kontaktach damsko-męskich. Znalazłam komentarz na NK.
"Czyli jednak przyjaźń damsko-męska nie istnieje?"
Już chciałam protestować... Bronić że nie... Ale się zastanowiłam...
Owszem. Kiedyś stanowczo twierdziłam, że istnieje. Że jest możliwa czysta i nie skalana podtekstami.
Przecież zawsze dawałam facetom etykietki: kolega, przyjaciel, potencjalny narzeczony i partner seksualny. I co najważniejsze, zawsze się trzymałam tych półek. Jak już ktoś dostał karteczkę Kolega to wara mu było (i mnie też oczywiście) od mojego tyłka i serca.
Zresztą zawsze jakoś bardziej ceniłam sobie przyjaźń męską. Była bardziej obiektywna i czysta. Z kobietami jakoś ciężej mi szło.
Ale o tym kiedy indziej...
ZAWSZE się trzymałam zasad. Nigdy nie sypiałam z przyjaciółmi. Ważniejsze było dla mnie to co stracę, niż to co mogę mieć przez jedną noc. I jakoś zawsze szło po mojej myśli.
Do czasu.
Raz mi nie wyszło.
Poznaliśmy się w pracy. On miał dziewczynę, jak byłam zakochana po uszy w innym. Kiedy drastycznie skończył się mój "idealny" związek, bez wahania przyjęłam propozycję pracy w nowym oddziale 300 km od domu. Spakowałam się i wyjechałam.
Wynajęliśmy wspólnie mieszkanie. Ja, on, koleżanka i kolega. Tworzyliśmy zgraną paczkę. Dobrze się nam razem mieszkało, tym bardziej że nikt nie ingerował w życie drugiego.
Zaprzyjaźniłam się z nim. Ufaliśmy sobie i świetnie czuliśmy się w swoim towarzystwie. Od razu dostał plakietkę: przyjaciel. I był świetnym kumplem i przyjacielem. Kiedy rozstał się z dziewczyną, chodziliśmy razem na podryw. Jakoś dobrze nam szło, kiedy byliśmy razem. Fakt, na początku stwarzaliśmy wrażenie pary ale szybko rozwiewaliśmy te złudzenia. Przez kilka lat do głowy by mi nie przyszło, że coś oprócz przyjaźni może nas łączyć.
Pomagaliśmy sobie w podbojach. W pracy tworzyliśmy idealny duet. Po pracy świetnie się rozumieliśmy. W odpowiednim momencie dawaliśmy sobie przestrzeń na nowe związki. Nawet polubiłam jego chwilowe dziewczyny.
Raz popełniliśmy błąd. Po jednej z alkoholowych imprez wylądowaliśmy w łóżku. W ostatnim momencie się wycofaliśmy. Ale potem już nie było tak samo.
Wiedzieliśmy, że w głupi sposób straciliśmy coś bardzo cennego. Zostało gdzieś za drzwiami sypialni. I już nie chciało z powrotem.
Weszło za to coś innego i siedziało między nami.
Próbowaliśmy o tym rozmawiać, ustalać coś od nowa ale to coś już po prostu zostało.
Wtedy intensywniej zaczęliśmy szukać nowych partnerów. Pojawiali się i znikali.
Chyba wiedzieliśmy dlaczego...
Wtedy te próby jakoś zaczęły też dziwnie boleć.
Uciekaliśmy. Służbowe delegacje, wyjazdy... Ale zawsze wracaliśmy...
Zawsze najlepiej, choć najbardziej boleśnie było obok siebie.
Kiedyś postanowiliśmy się w końcu przespać. Myśleliśmy, że to jakoś zmniejszy napięcie.
Nie pomogło...
Cały czas było to coś między nami. Wiedzieliśmy, że spieprzyliśmy coś bardzo dla nas ważnego.
I głupio myśleliśmy, że można to odbudować.
Nie wyobrażałam sobie go jako partnera. Nie jego. Przecież był moim najlepszym przyjacielem. I ta przyjaźń była dla mnie najważniejsza.
Wiele miesięcy się męczyliśmy.
Nie potrafiliśmy odejść. Nie potrafiliśmy zostać z czystym sercem.
Próbowaliśmy udawać, ale nie wychodziło to najlepiej.
Każde z nas było przeciwieństwem tego kogo szukaliśmy... Walczyliśmy więc z tym co było...
I przegraliśmy... wygrywając...

Dziś jesteśmy szczęśliwi. Nasz związek jest okupiony niestety miesiącami nie potrzebnego cierpienia. Chociaż może dzięki niemu jesteśmy dziś na tym etapie a nie innym. Nauczyliśmy się siebie kochać...
I znowu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi...

Dalej wierzę w przyjaźń damsko-męską. Musi istnieć. Może po prostu my byliśmy sobie przeznaczeni?..
Teraz wiemy, jak ciężko jest walczyć o uczucie. Wiemy też jak ciężko jest też stworzyć udany związek.
Nas połączyła przyjaźń. Związek na przyjaźni jest inny. Kiedyś zaczynałam od seksualności, od pociągu... Przyjaźń przychodziła później.
Teraz zaczęłam od końca. Najpierw przyjaźń.
Czy czegoś żałuję? Nie. To co mam jest zbyt piękne i cenne by to stracić.
Idealni nie jesteśmy. Ale każdego dnia, na nowo uczymy się siebie.
Jak na razie nieźle nam idzie...
Trzymajcie więc kciuki ;)

11 komentarzy:

  1. W sumie wszystko jedno, co wcześniej a co później., ale osobiście uważam, że sama miłość nie wystarcza do związku, potrzebna jest jeszcze przyjaźń. A dwa razem to wielka rzadkość :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z magentą. Też mnie drażni to wszystko co dzieje się wokół wesel. Ja w sumie chętnie zostałabym Żoną, ale bez tej szopki :) nie potrzebuję :) czekam wciąż... :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Miłość prędzej czy później blednie. Z żaru uczuć pozostaje ... przywiązani. Wtedy dobrze jak jest przyjaźń:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tyle mądrych rzeczy przychodziło mi do głowy, kiedy czytałam co napisałaś. Pozostał uśmiech;-))) Jest dobrze;-)))

    OdpowiedzUsuń
  5. piękna historia !
    niech trwa wiecznie!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Mój związek też zaczął się od przyjaźni...I to chyba dobrze, znał mnie jak mało kto, wiedział co go czeka:)Ostatnio znaleźliśmy zeszyty w twardej oprawie, z czasów liceum gdzie pisaliśmy sobie o różnych sprawach, rozterkach, były też porady dotyczące naszych ówczesnych związków...ach...:)
    Przyjaźń damsko - męska, kiedyś dałabym sobie rękę uciąć, że jest możliwa, teraz mam wątpliwości, ale chce wierzyć, że jest!

    OdpowiedzUsuń
  7. Maju,
    cieszę się...
    Magento,
    właśnie dlatego że rzadkość, to tak bardzo sobie ją cenię.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mała Mi,
    ja i szopki i statusu żona nie potrzebuję...

    Nivejko,
    mam nadzieję że jednak nie do końca blednie... fajnie by było jako starsza pani spacerować z Lubym za rączkę po parku...

    Akular,
    to się cieszę że choć raz ja uśmiech wywołałam...

    OdpowiedzUsuń
  9. zmorko,
    może nie wiecznie, bo ciężko przez wieczność się męczyć... ale chociaż do końca... ;)

    Tucho,
    coś urokliwego i mądrego jest w takich związkach z przyjaźni... Mnie zaskakuje to że mimo iż świetnie się znamy, każdy dzień dowiadujemy się o sobie coś nowego.
    A w przyjaźń D-M wciąż głupio wierzę...

    OdpowiedzUsuń
  10. Polska jeszcze chyba zacofana w kwestii życia bez ślubu. Ja jestem ze swoim partnerem 6 lat i żyjemy jak mąż i żona prawie pełną parą;) tylko dzidziusia brak jeszcze do kompletu:) A co do NK to też nie zaglądałam tam długo i po pewnym czasie nawet skasowałam konto a to m.in dlatego, że jak kogoż ze znajomych chciałam znaleźć to zamiast zdjęcia Kasi, Basi itp było co??? dziecko albo cała familia... ale to już inny temat, który mnie męczy;)

    OdpowiedzUsuń