sobota, 23 stycznia 2010

bariery językowe

Postanowiłam sobie wczoraj zrobić nowe tipsy czy jak kto woli sztuczne paznokcie. Od kilku lat jeśli już decyduję się na ten (pseudo)upiększający zabieg, korzystam zawsze z usług salonu jednej marki, którego nazwy ze względu na krypto reklamę nie mogę podać. Otóż to salony te są prawie w każdym większym domu handlowym na terenie Czech (gdzie to zapoznałam się z tą marką) i Słowacji (nie mam informacji czy są też w innych krajach, a to ze względu na brak czasu na podróże "sklepopoznawcze").
Może nie byłoby w tych salonach nic nadzwyczajnego bo i cena normalna i (naprawdę !) długo wytrzymują, gdyby nie to że sieć salonów należy do wietnamców. Mało tego pracują tam tylko wietnamcy. Paznokcie ponoć francuskie robią, ale mina moich znajomych na słowa że "te tipsy to od wietnamców" rozbraja mnie totalnie.
Trzeba jednak przyznać że to co potrafią tymi swoimi pędzelkami zrobić przyprawia o zawrót głowy. Małe dzieła sztuki. Takie fikuśne i śliczne te obrazki.
Ale nie miało być o tym.
O barierach, przeszkodach i języku miało.
Otóż mieszkając przez rok w Czechach nauczyłam się ich pięknej śpiewającej češtiny a potem wyemigrowałam na Słowację, gdzie jest słowacki język, który wbrew pozorom identyczny do czeskiego nie jest. Podobny, fakt, ale jednak.
W dodatku dowiedziałam się że mam jakiś ruski (!) akcent (od 2,5 roku nikt nie rozpoznał we mnie Polki tylko białoruskę, ruskę, ukrainkę nawet z chile już byłam). Tak więc mieszając polski, czeski, słowacki i mój ruski akcent mam wyjątkowo dźwięczną i rozpoznawalną mowę (Bogu dzięki za komunikacje niewerbalną).
Więc...
Wybrałam się do tego salonu. Wdzięcznie usiadłam na (przegięcie) maleńkim taboreciku i czekałam grzecznie na swoją kolej. Wszystkie te wietnamki pięknie i serdecznie się uśmiechał. Poprosiła mnie jedna o zajęcie miejsca przy ich różowych stoiskach i zdołała wykrztusić z siebie coś co miało znaczyć CO CHCESZ?
Powiedziałam że nowe gelowe i jakiś rysuneczek mały (bez szaleństw dziś się obędzie). Po czym ruszyła do akcji. Pilniki, mikstury, obcążki latały w powietrzu a ona w skupieniu (z maską chirurgiczną na twarzy - serio!) tworzyła cuda na moich rękach.
Wszystko było by piękne i kolorowe gdyby nie fakt że na pogawędkę się jej zebrało.
I pyta mnie wietnamka czy chce dłuższe czy krótsze. Odpowiadam że średnie, po czym ona uderza w tekst którego na początku nie zrozumiałam (niby ja mam dziwny akcent). Na początku uśmiecham się głupio (zawsze działa), może zrezygnuje. Gdzie tam... twarda sztuka, powtarza. Marszczę czoło i próbuję rozszyfrować pytanie.
Jezu, jeśli ze mną tak wszyscy w pracy maja to się nie dziwię że nie zawsze robią to o co proszę.
Coś tam mam. Jak zrozumiałam to padłam: ona pytać mnie, cudzoziemkę, polkę na słowacji, co to po czesku mówi ale z ruskim akcentem żebym powiedziała czy sprawnie mówi !!!!!  Julek!!! Odbiło jej. 
Staram się wydukać, że ja to nie bardzo ten tego się znam bo ja też cudzoziemka jestem i rozumiem że ma problem ale nie pomogę jej ten tego w tej kwestii.
Na co ona duka:
że ona tu 2 tydzień i że nie rozumie ale czy dłuższe czy dłuuższe.
Ja: że ja ją rozumiem ale na akcencie to ja się nie znam bo sama mam z nim problem.
Ona: że nie rozumie ale czy dłuższe albo dłuuższe.
JEZUŚ!!!
Patrzę na nią zdesperowana ale ona koleżankę woła. Powtarza jej coś po wietnamsku i dawaj we dwie do mnie: czy AKCENT DOBRY, czy DŁUŻSZE czy DŁUUŻSZE.
Więc ja po angielsku że ja z Polski jestem. A one że one po angielsku tylko trochę a poza tym to słowackiego się uczą.
Wprawdzie dały mi spokój i nauce słowackiego chyba też, ale postanowiły się rozluźnić (w końcu coś nas łączy - emigracja) i zabawić się i mnie muzyką (a jakżeby nie) wietnamską oraz miłą pogawędką, po wietnamsku oczywiście. Wszystko fajnie tylko że nie rozumiałam o czym tak one sobie świergocą. Na szczęście starczyły im moje głupie uśmiechy i kiwanie głową.
Z upragnieniem czekałam jak ten cholerny gel wyschnie i będę mogła uciec co sił w nogach ale jak na złość coś mu się dziś nie chciało.
W trakcie moich "miłych pogaduch" z dziewczynami przyszedł ich kolega po fachu. Też wietnamiec (nawet było na czym oko zawiesić). Chyba jednak źle oceniając luźną atmosferę panującą w salonie pomyślał że ja to już całkiem poliglotka jestem i "psiapsiółki" rozumiem więc postanowił się zaznajomić z moją osobą, a dokładniej mnie ze swoim ifonem. Chwalił się swoimi nowymi grami i tlumczył mi uparcie PO WIETNAMSKU jak to działa.
Nie pozostawało mi nic innego jak się uśmiechać.
Nie wiem z czego się bardziej cieszyłam: z nowych (fakt) ślicznych paznokci czy z tego że KONIECZNIE mogę iść do domu.
Na pożegnanie zostałam skasowana za dzieło koleżanek. W końcu kochajmy się jak bracia liczmy jak żydzi, jak mawiała moja babcia.
Pomachały mi na pożegnanie wszystkie i coś tam po wietnamsku z uśmiechem wykrztusiły.

Co wyniosłam z tej wizyty oprócz nowych tipsów (naprawdę krasa!!!)?
Że przyjaźń między ludzka nie zna granic.
Nie potrzeba znać języków obcych żeby się polubić i "pogadać".
Głupi uśmiech zawsze pomocny.
Coś zawsze połączy cudzoziemców na obczyźnie.

Pozdrawiam moje nowe koleżanki, kolegę  i jego ifona. ;)))))))))))

4 komentarze:

  1. Jednak optuję za uniwersalnym językiem dla wszystkich nacji...
    Esperanto?
    Zdecydowanie łatwiej byłoby nam się dogadać;)
    A póki co jedyny uniwersalny i niezawodny, jest... uśmiech:)
    Uśmiechy sobotnie :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Nivejko,
    ponoć angielski ma być taki, ale to faworyzowanie.
    ESPERANTO jak najbardziej. A do tego drugi, rodzimy. Kaszubi też po swojemu gadają a jak co do czego przyjdzie to i sprawnie po polsku.
    Marzenia...
    :))))))))

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest jak z tym kawałkiem: Patrz mię na usta, będę mówić wyraźnie" :)))
    Uważaj teraz, jak drapiesz kota po brzuszku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mangento,
    niestety często spotykam się z mówieniem Z DUŻYCH LITER i POWOLI choć ku ich zdziwieniu często wszystko rozumiem. Może właśnie dlatego że tak długo mieszkam za granicami Polski mam większą tolerancję dla JA MÓWIĆ POWOLI TY ROZUMIEĆ...
    :)
    PeeS. Kocio daje rade.

    OdpowiedzUsuń