sobota, 22 grudnia 2012

życzenia

Jutro Święta.
Tak jutro.
Dla mnie święta od dwóch lat zaczynają się o jeden dzień wcześniej.
Jutro wielkie święto. Drugie rodziny mojego syna.
To zadziwiające jak czas szybko leci.
Jeszcze pamiętam jak dwa lata temu nie mogłam się doczekać jego narodzin.
To były najszczęśliwsze (mimo wszystko) dwa lata.
Nauczyłam się że można kochać ponad wszystko, za wszystko i za nic.

A poźniej już tylko świeta.
Ponoć najszczersze życzenia to te które życzylibyśmy sami sobie, więc...

Życzę Sobie aby te święta dały mi Spokój. Spokój który tak bardzo jest nam teraz potrzebny. Aby dały nam Ciepło które jest  w te dni najważniejsze a które znikło z naszej rodziny w ostatnich tygodniach. I abyśmy znów poczuli magię świąt, tę cudowną moc tych trzech dni którą daje jedynie fakt że jest się w gronie kochających osób.



Bo ja pierwszy raz uwierzyłam w święta dzięki niemu.
Więc dziś życzę sobie by te święta pozwoliły nam odnaleźć Nas.

piątek, 21 grudnia 2012

wybaczanie, zapomnienie i to co najważniejsze MOJA MIŁOŚĆ

Czy będę potrafiła kiedyś zapomnieć?
Dziś wydaje mi się że będę potrafiła wybaczyć. Potrzebuję tylko czasu.
Ale nie wiem czy będę potrafiła zapomnieć.
Walczę o siebie, bo czuję że bez niego nie jestem już sobą.
Jestem chora. Uzależniona... Ale dziś wydaje mi się, że bez niego nie potrafię żyć.

Ale z "tym" między nami też mi ciężko.
Są chwile kiedy jest dobrze, jak kiedyś... Ale za chwilę "to" powraca.

Chciałabym to wszystko naprawić także dla Potomnego. Chciałabym mu dać to czego ja nigdy nie miałam. Pełną, szczęśliwą rodzinę.
Ale nie wiem co zrobić żeby zapomnieć.


Za dwa dni najważniejszy dla mnie dzień w roku.
To już dwa lata. Dwa najważniejsze, najpiękniejsze, najszczęśliwsze i trochę ciężkie lata.
Jestem wdzięczna Życiu, Bogu i Losowi za mojego Syna.
Nikt mnie nie kochał tak jak on, nikogo ja nie kocham jak jego i nigdy nikt nie dał mi tyle szczęścia co on.
Nie wiem jak można pomieścić tyle miłości.

KOCHAM CIĘ MÓJ SKARBIE!!! JAK NIKOGO NIKT NIGDY!!!

niedziela, 25 listopada 2012

jak można?..

To przerażające jak słowa mogą ranić. Jak można jednym zdaniem prawie zabić.
Najgorsze jest jednak to, że im dalej od chwili wypowiedzenia, tym bardziej boli. Bardziej wbija się w serce, raniąc i zabijając od nowa. 
Miłość była dla mnie zawsze bezgraniczna. Niewątpiąca. Monogamiczna. Ukierunkowana na jeden kurs. 
Dziś wątpię we wszystko. 
Wątpię czy damy radę odbudować to co utraciliśmy a co było dla mnie najważniejsze. 

Czytałam dziś tego bloga i starałam się odnaleźć to uczucie, które kiedyś sterowało moim życiem. Bo dziś dryfuję przez życie próbując pozbierać do kupy to co zostało.


Posypało się jak domino. Wszystko. Naraz.
Jakby los tylko czekał na nadarzającą się okazję żeby dobić mnie z każdej strony.
I kiedy myślałam że gorzej już być nie może, okazało się, że On jest największym tyranem.
Jednym zdaniem zniszczył Mnie.
I obawiam się że bezpowrotnie nas.
Bo ranić mnie może. Ale nie Jego...

Ile trzeba mieć w sobie zła żeby powiedzieć coś takiego?

Zapytał, ja odpowiedziałam.
A z każdą minutą później uświadamiałam sobie siłę tego pytania.
Było jak po dźgnięciu nożem. W pierwszej chwili nie boli. Dopiero gdy szok mija zaczyna się przeszywający ból. A rana wciąż boli. 

Starałam się przez ten tydzień znaleźć powód tego pytania. U niego, u siebie... 
Nie znalazłam. Nie czuję się winna. Nie rozumiem jego argumentów.
Bo nie rozumiem jak można o to pytać. Jak można wątpić. Dlaczego teraz.
Bo ja nie wierzę, że to moje dziecko. 

Jak można nie ufać do tego stopnia. Jak można tak ranić. 
Bez powodu. Bez podstaw. Zabijać.

Jak wybaczyć?

niedziela, 7 października 2012

zmęcznona walką

Bo zawsze miałam swoje przekonania.
Że po pierwsze jest rodzina, o której zawsze marzyłam. Ta której nigdy tak naprawdę w pełni nie miałam. Której namiastkę stworzyć się próbowałam. I w związku z tym pytanie: czy jeszcze nie za wcześnie na poddanie się. Czy może jeszcze warto powalczyć. Czy może któreś z moich rodziców za wcześnie pogrzebało nadzieje...
I po drugie Ja. Bycie wiernym sobie. Ponad wszystko. Ponad wszystkich. Jak długo można się okłamywać.

No i to nowe: On. Potomny. Co dla niego lepsze. Bo przecież on po środku tego wszystkiego.

I walczę co dzień ze swoimi przekonaniami...
Aż dziw bierze, że w 60 kg pomieścić można tyle sprzeczności...

piątek, 31 sierpnia 2012

marzenie

Lubego nie ma już prawie tydzień.
Tęsknie.
Ale zbieram też myśli i słowa, a przede wszystkim odwage na rozmowę. Potrzebujemy przerwać tą ciszę, bez względu na konsekwencje tego.
Musimy coś ustalić, zrobic z naszym życiem.

Mam sporo czasu na myślenie. Od tygodnia to troszkę inna cisza niż zazwyczaj. Powoli znika ze mnie rozgoryczenie, złość a przede wszystkim jestem spokojniejsza. O dziwo.

Myślałam dziś o moim życiu. O tym co osiągnełam, co straciłam, jak się zmieniłam.
Przede wszystkim zmnieniły się moje priorytety.
Jestem mamą.
To dziś dla mnie najważniejsze.
Później jestem kobietą. Ale przede wszystkim szczęśliwą mamą.

Nigdy nie przypuszczałam, że można w sobie pomieścić tyle miłości i czułości.

Dziś uświadomiłam sobie, że najszczęśliwszy rok mojego życia to okres ciąży i urodzenia Potomnego. W jeden rok całe moje życie uległo zmianie. Kiedyś nie przypuszczałam że kiedyś w ogóle zdecyduję się na dziecko, a dziś uważnam że to najlepsze co mnie w życiu spotkało.

Od kilku miesięcy marzę o drugim dziecku.
To mój mały sekret.
Nie chcę aby Potomny był sam. Nie chcę też dużej różnicy wieku.

Tylko, że się boję. To nie jest dla nas dobry okres na tego typu decyzje. Nie chcę ratować związku za pomocą dziecka.

Muszę poukładać swoje życie.
Dla Młodego i dla Siebie przede wszystkim.

środa, 29 sierpnia 2012

150 kilometrów ciszy

Od wczoraj:
Wyjechał na tydzień delegacji.
Kolejny tydzień ciszy. Tylko 150 kilometrów dzielące nas. 150 kilometrów ciszy.
Mam nadzieję, że ta rozłąka nam pomoże.
Podjąć się działania. Jakiegokolwiek.
Uświadomi czego chcemy i co jest dla nas najważniejsze.
Może przypomni nam tęsknotę za Nami.
Może uświadomi, że nie ma już Nas. Że jesteśmy Ja i Ty.

Staram się w ciszy sama ze sobą pozbierać myśli. Odnaleść siebie. Odnaleść odpowiedź. Odnaleść Nas?

Kiedyś nie potrafiłam przeżyć dnia bez niego. Bez nas.
Nie potrafiłam odnaleść siebie bez niego. Był moim powietrzem. Był moim przetrwaniem.
Kiedyś napisałam:


Sama z NAMI


Tęskniłam za Tobą jeszcze zanim wyjechałeś. 

Próbowałam zaplanować co będę robić 'sama'.

A teraz...

Robię herbatę dla nas dwojga uświadamiająć sobie, że będę musiała wypić dwie.
Sprawdzam program w telewizji czy film który chcę obejrzeć nie leci przypadkiem w tym samym czasie co twój teleturniej. 
Mówię na głos swoje myśli i słyszęj jak trafiają głucho w ciszę. 
Przez moment nawet pomyślałam że się pogniewałeś i masz "ciche chwile" do mnie.

A ty wyjechałeś na dwa dni.

Wróć proszę szybko...
Bo bardzo mnie męczy bycie samej 'z nami'.



Wróć proszę szybko. Wróć z Nami...

Dziś:
Wysłałam mu wieczorem sms:
Kochamy Cię i tęsknimy.

Bo tęsknię za Nami. Mimo wszystko. Strasznie tęsknie...





Ps. Właśnie do mnie dotarło że on nawet nie wie że piszę wiersze. Czego ja nie wiem o nim?

środa, 15 sierpnia 2012

cicho

Jest cisza.
Ogłuszająca wprost.
Przez osiem lat znajomości, siedem lat uczucia, sześć lat związku, po raz pierwszy odwiedziła nas cisza.
Jest proszę, dziękuję, jak w pracy, co Mały, ale nic więcej... Niby są słowa, ale w uszach brzęczy dokuczając cisza.
I nie wiem co bardziej boli: słowa wyrzucane jak uderzenia w trakcie kłótni, czy ta dusząca nas cisza.

Chyba właśnie ta cisza. Bo jest bardziej sprytna. Zabija równie boleśnie, ale powoli. Z większym okrucieństwem.
Słowa uderzają niespodziewanie, z różnym nasileniem.
Cisza zabija świadomością tego co się właśnie dzieje.









A ja nie chcę mimo wszystko aby to umarło. Wbrew sobie, co zakrawa o masochizm...


Jak przerwać ciszę?..

wtorek, 14 sierpnia 2012

więc?..

Boli. 
Boli zderzenie z rzeczywistością. Spadłam z wysoka i nabiłam sobie siniaków. I sama sobie to zafundowałam, 
Czy zabrakło mi wiary czy może do teraz żyłam w swojej chorej wyobraźni?


Jest źle. 
Brak mi już sił. Kończy się mój zapas cierpliwości. Walczę, ale czuję, że to jak przelewanie wody widelcem. I co najgorsze: w tym wszystkim tracę siebie. 

A może już dawno siebie straciłam... 
Wierząc... 
Oddając po raz pierwszy siebie całkowicie...
Może to był błąd. Że za dużo. Że wszystko. 

I stoję. 
Zawieszona.
Między Nami a Mną. 
Czyli między Potomnym z nami a Potomnym ze mną. 

Staram się obronić Syna przed życiem jakie ja miałam ale decydując się na Nas, powoli teracę Siebie. 

Jak to się stało? Jak do cholery mogliśmy do tego dopuścic? Gdzie popełniliśmy błąd? 

Są słowa. Dużo słów. 
Jest też cisza. Ogłuszająca. 

I świadomość.
Że nie potrafię żyć bez nas, ale nie potrafię tez z nami...

wtorek, 27 marca 2012

kobieta czy matka

Ciąża i macierzyństwo zmieniło całe moje życie. Z chwilą pojawienia się stanu błogosławionego w moim świecie, przemianie ulegać zaczęła nie tylko moja figura ale i mój umysł. Zmieniły się priorytety, sposób postrzegania świata. 
Mimo iż ciąża "trochę" mnie zaskoczyła przyjęłam ją z radością i nie mogłam się doczekać kiedy zobaczę moje maleństwo. 
Po porodzie pojawiły się pierwsze problemy. Świat nie był tak kolorowy jak opisują to na portalach dla kobiet w ciąży i kolorowych magazynach. Pojawiły się choroby, problemy z karmieniem, zmęczenie. Ale mimo to urodzenie Potomnego stało się najpiękniejszą rzeczą w moim życiu. (On sam zresztą też jest najpiękniejszy :D )
Z czasem jednak zauważyłam też, że bardziej niż kobietą stałam się mamą. Zaczęłam myśleć jak mama. Zaczęłam zachowywać się jak mama. Zaczęłam wyglądać jak mama. 
Jak myślenie czy zachowanie nie przeszkadzało mi wcale, tak wygląd mamuśki zaczął mi dokuczać. Zauważyłam, że między zmianą pieluch a podgrzewaniem mleka nie interesował mnie wcale mój wygląd. Ciążowe, luźne ciuchy były po prostu wygodne. Zwłaszcza ze względu na dodatkowe kilogramy uzbierane w czasie błogosławionych dziewięciu miesięcy. 
Pewnego dnia patrząc w lustro nie poznałam siebie sprzed ciąży. Była tylko mama z zarzyganą bluzką.
Przeszłam na dietę, zaczęłam dbać o siebie i swój wygląd. I powróciła radość. Okazało się, że można znaleźć czas na makijaż a dopasowana, krótka spódnica nie przeszkadza w zmianie pieluchy. A satysfakcję przynosi nie tylko pochwała od kobiet, że ma się śliczne, kochane dziecko, ale i pełne podziwu spojrzenia obcych mężczyzn.
Bo przecież matka to też kobieta. Jedno drugiego nie wyklucza, a nawet jedno umożliwia drugie. :) Można kochać swoje dziecko i jednocześnie czuć się dobrze w swojej skórze. 
Urodzenie dziecka ma dopełniać naszą kobiecość, czyż nie?

Kiedyś przeczytałam, że szczęśliwe dziecko to szczęśliwa mama. A co jeśli mama nie jest szczęśliwa siedząc w domu? 
Po urodzeniu Potomnego wróciłam do pracy. Ponieważ biuro miałam w tym samym budynku co mieszkanie nie było to problemem. Zabierałam Małego w nosidełku do gabinetu i razem bujaliśmy się w swoich fotelach. On z ulubioną zabawką, ja z komputerem i papierami. Wszystko działało super przez siedem miesięcy, czyli do czasu aż Potomny stwierdził, że świat z perspektywy pozycji pionowej jest ciekawszy niż z pozycji poziomej. W chwili gdy postawił swój pierwszy krok skończyła się sielanka. Po pierwszych 10-20-stu krokach postanowił nie chodzić ale biegać. Oznaczało to problem z pogodzeniem pracy z towarzyszeniem mu w jego maratonach. 
Męczyliśmy się parę tygodni. Potem zrezygnowałam z pełnoetatowej pracy i postanowiłam używać sobie macierzyństwa. 
Niestety raczej nie jestem stworzona do bycia kurą domową. Szlag mnie trafiał w tym domu. 
Kocham swojego syna nad wszystko. Uwielbiam się z nim bawić, rozmawiać (jeśli dialogiem można nazwać odpowiedzi mama gugu lala), czytać książki, budować kolejny dom z klocków realizując tymże kolejny projekt z naszej rodzinnej firmy budowlanej... Ale wciąż brakowało mi pracy.
Przed paroma tygodniami podjęliśmy z Lubym decyzję o posłaniu Małego do żłobka. Znaleźliśmy w Czechach prywatną placówkę i postanowiliśmy spróbować. 
Zaprowadziliśmy MałegoCzłowieka do "małego  przedszkola", oddaliśmy w ręce pań Cioć i czekaliśmy w szatni na odgłosy krzyku i płaczu. Była tylko cisza. Z drżącymi sercami i dłońmi podeszliśmy do szyby oddzielającej nas od pomieszczenia, gdzie dzieci się bawią i zobaczyliśmy naszego diabełka w swoim żywiole. On po prostu wszedł tam jak do siebie i od razu się zaaklimatyzował. Bardziej ja przeżyłam nasze rozstanie niż on. Po południu się rozpłakał. Ale dlatego, że nie chciał do domu. 
Mały jest szczęśliwy, ja również, bo w końcu mogłam wrócić do pracy i mam trochę czasu tylko dla siebie.
Nie należę chyba do kobiet, którym do satysfakcji wystarczy prawidłowy rozwój dziecka.
Nasza decyzja stała się za to tematem debat. Czy posyłanie dziecka do żłobka jest właściwą decyzją...
Bo przecież co za matka woli pracować niż wychowywać swoje dziecko... Przecież nie na tym polega macierzyństwo... Bo przecież tyle tracę... Przecież stać nas na to bym siedziała w domu, nie brakuje nam pieniędzy...
Mam za sobą ciężkie dylematy. Mały jest szczęśliwy, szybko uczy się od innych dzieci nie tylko czeskiego języka ale i zabaw, zachowań. Już nie boi się siadać na nocniku, chętnie podaje zabawki, nie grymasi przy jedzeniu. A ja znów osiągam swoje małe zawodowe sukcesy przez co rano i po południu wciąż witam go z uśmiechem. W weekendy staram się mu wynagrodzić rozłąkę i z chęcią spędzam z nim aktywnie te dwa dni.
Opieka w żłobku jest rewelacyjna. Nowe Ciocie kochane. Mały uśmiechnięty. Mama zadowolona. 
Tylko co niektórzy do dziś nie akceptują mojej decyzji. Nie rozumieją, że rodzina jest dla mnie najważniejsza, ale do pełni szczęścia potrzebuję jeszcze odrobiny samorealizacji zawodowej. 
Na szczęści Luby mnie wspiera w tej decyzji. I czasem gdy pojawiają się wyrzuty sumienie podnosi mnie na duchu.
Dziś nie żałuję tej decyzji. Co będzie później? Się okaże...
Pozdrawiam :)

niedziela, 18 marca 2012

powrót

Kiedy zaczynałam pisać tego bloga jakoś tak sama od siebie mi przyszła nazwa. Jakoś tak poetycznie brzmiała, dziwnie pasowała.
Z każdym dniem ten tytuł nabiera dla mnie silniejszego znaczenia. Bo z każdym dniem toczę coraz większe bitwy. Z życiem. Ze sobą. Z Lubym. Z Potomnym. Z urzędami. Z ludźmi którzy mnie otaczają.
I BrońBoże nie ją to bitwy tylko przeze mnie prowokowane. Tak już jakoś jest.
Nie ze wszystkich wychodzę zwycięsko. Ale walczę.
Kiedyś dostałam breloczek od przyjaciół z wyrytym cytatem:
"Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą."
Więc wciąż jeszcze jestem zwycięzcą. Bo wciąż jeszcze walczę. Zaciskam zęby i zwieracze w tyłku i walczę. O wszystko i o nic. I walczyć przestać nie zamierzam, bo mam dla kogo.

A propos....
Mój Potomny jest Boooooooski.  Każdego dnia mnie zachwyca. Każdego.
Macierzyństwo przed macierzyństwem wydawało mi się strasznie ciężką robotą. Może dlatego tyle lęku i strachu było we mnie przed porodem. Może dlatego ogrom pracy jakoś mnie nie zaskoczył i nie zdziwił. Ale to dobra praca. Z każdym dniem jestem dumna z siebie i z niego. MójMałyDużyCzłowiek jest wyjątkowo pojętny i sprytny. Ale przede wszystkim hiperaktywny. Nie usiedzi ani chwili w spokoju, wszędzie go pełno, wszystko go interesuje, niczego się nie boi no i jest wyjątkowo towarzyski. Od miesiąca przewraca do góry nogami nie tylko moje życie ale i życie pań za żłóbka.
Zapisaliśmy go do żłóbka bo wydawało nam się, że potrzebny mu kontakt z innymi dziećmi.
Ciężko mi było podjąć tą decyzję, ale szalę przechyliła decyzja o przeprowadzce ze Słowacji do Czech. Okazało się że praca z niespełna rocznym dzieckiem jest łatwiejsza niż praca z ponad rocznym dzieckiem.
Decyzja zapadła i z każdym dniem jestem do niej bardziej przekonana. MójMałyDużyCzłowiek szybciej się uczy, jest zadowolony ... Najbardziej przeżywam to ja. Czasem stoję w szatni i przyglądam się przez okno do bawialni żłóbka jak bawi się, śmieje, skacze.
I trochę jest mi przykro. Cieszę się że jest zadowolony ale z drugiej strony chciałabym mieć to tylko dla siebie...

Luby. Jesteśmy jak marynarzy którzy płyną samotnie wielkim statkiem w czasie burzy. Wiemy, że mimo kłótnie i złości, które ostatnio często u nas gościły, musimy sobie ufać i pomagać. Wiemy, że coś się popsuło między nami. Staramy się to naprawić, ale naprawianie kosztuje zdumiewająco więcej czasu niż budowanie.
Ale jesteśmy razem. Pociesza mnie myśl, że zbudowaliśmy miłość na przyjaźni. Że to z przyjaźni właściwie zrodziła się miłość. Mamy silne, długoletnie fundamenty. Przetrwamy, ale jeszcze wciąż o przetrwanie walczymy.


Pozdrawiam i też się cieszę że znowu tu jestem... ;)

sobota, 10 marca 2012

Rzadko tu ostatnio zaglądam. Prawie w cale. Nie było czasu, nie było chęci... długo by opowiadać. Może kiedyś...
Dziś znalazłam tu post który napisałam na początku tego roku.
Nie wiem czemu go nie zamieściłam. Wciskam go więc dziś:

Ostatni rok próbował wiele mnie nauczyć. Chcąc czy nie chcąc musiałam wyciągnąć z niego jakieś wnioski. Mimo iż podświadomie starałam się odepchnąć tą wiedzę od siebie, to jednak coś się we mnie wyryło bezpowrotnie.
Już tak jakoś jest, że jak się wali to wszystko na raz. Jak kostki domina, jedna popycha drugą, wprawiając w ruch mechanizm katastrof. Niby z perspektywy czasu, katastrofy te tracą troszkę na swej mocy i straszności ale jednak.
Staram się wierzyć, że po tym cięższym, jeśli nie najcięższym roku mojego życia, jestem choć trochę mądrzejsza. Staram się też znaleźć pozytywne strony tej nauki. Ciężko mi to przychodzi. Codzienność doświadczyła nas ostatnio dość mocno. Z każdym dniem ta rana się pomału zabliźnia, ale nie wiem czy i jak szybko się jej to uda. Pozostanie na pewno blizna. Blizna przypominająca co się wydarzyło i co mogliśmy się dzięki niej nauczyć.
Ta blizna będzie pamiątką bólu, rozczarowań, wątpliwości, poszukiwań, ale na szczęście też przypominką nieustającej wiary, miłości i przyjaźni oddnajdywanych tam gdzie nie do końca się ich spodziewano i szukano.
Przez ten rok znów zmieniły się nam priorytety, zmieniła lista marzeń, celów i przyjaciół. Niby jak co roku... coś lub ktoś zmieniło miejsce, kolejność, ktoś lub coś z niej znikło bezpowrotnie lub niespodziewanie się pojawiło.
Wchodzę w nowy, kolejny rok, przekonana o sile i niezłomności człowieka.
O matczynej miłości która zaskakuje mnie swoją prozaicznością i magią, której nie potrafię opisać. O potrzebie bliskości i spełnienia, przy drugim człowieku.
O miłości, która gubi się w codzienności i którą tak ciężko odnaleść i wskrzesić ponownie.
O przyjaźni która niewiele wymaga, ale jest bardzo krucha i zaskakująco milcząca.
O uczciach które błędnie lokalizujemy, bądź też błędnie odczytujemy.
O życiu dla innych, kiedy samemu już się żyć odechciewa.
O ciszy która potrafi krzyczeć, kiedy jej zbyt wiele.
Niech ten nowy rok zabliźni ranę czasem i niech ta blizna spełni swe zadanie. 
  
Miałam w sumie napisać dziś coś mądrego albo chociaż ciekawego, ale jakoś te wszystkie "O" co się ich nauczyłam pozbawiły mnie dalszej chęci. Postaram się zajrzeć w najbliższym czasie i coś wystukać. Mam tyle słów w sobie ale tak ciężko mi je ostatnio uwolnić... Może jakoś mi się to w końcu uda.