sobota, 27 listopada 2010

Razem czy osobno?

Ostatnimi laty popularne stały się porody rodzinne. Przez kilkaset lat mężczyźni byli wykluczeni z końcowej fazy przyjścia na świat nowego człowieka. Nikomu nawet do głowy nie przyszło by ojciec był obecny przy samym procesie rodzenia. Pisane było więc mężczyźnie stać pod drzwiami i czekać.
Pamiętam wszystkie te filmy, kiedy "twardzi" mężczyźni z przerażeniem słuchają krzyków swojej kobiety dochodzących zza drzwi, nerwowo przemierzając korytarz w tę i z powrotem.
Ale czasy się zmieniają. Zmieniają się i poglądy i przyzwyczajenia. Czasem technika nie nadarza, czasem nie nadarza psychika.

Dziś z każdej strony słyszy się o porodach wspólnych. Kiedy to w końcu ojciec może uczestniczyć w narodzinach potomka. I podobnie jak kiedyś niewyobrażalne było aby przy tym "cudzie narodzin" był obecny, podobnie dziś niewyobrażalne stało się by przy nim miałoby go zabraknąć.
Co rusz pytają się nas czy mój Luby przy porodzie będzie. Choć pytaniem nazwać raczej tego nie można, bowiem o dziwo dla wszystkich jest to sprawa oczywista, i dla tych co już tą przyjemność mieli, ale i dla tych co ich ona ominęła.
Może nie byłoby w tym nic dziwnego i bulwersującego mnie w soboty oraz inne poranki, gdyby nie reakcja tychże ludzi na nasze pełne stoickiego stwierdzenie, że nie.
Była to bowiem jedna z pierwszych rzeczy, które ustaliliśmy z Lubym na wieść o naszej ciąży. Że pod drzwiami to on owszem, ale na samym "cudzie" to już nie bardzo.
Nie można powiedzieć, żeby bał się krwi bądź krzyków. Wręcz przeciwnie: ból i krew (wprawdzie niekoniecznie moja) mu nie przeszkadzają, ale jednak nie ma ochoty w tym uczestniczyć.
Pierwszą moją reakcją, było zdziwienie. Bo przecież wszyscy jego i moi koledzy opowiadali o tym z takim zaangażowaniem i dumą. Ale potem przyszło zrozumienie.
Przecież bez względu na to jak bardzo i szaleńczo go kocham nie wiem czy chciałabym być świadkiem jego bólu. Może co innego jeśli chodzi o sam fakt uczestniczenia w przyjściu na świat mojego dziecka, ale przecież jestem kobietą i dla nas ten "cud" ma całkiem inne znaczenie i inaczej nas naznacza niż mężczyzn.
Dlatego bez żalu pogodziłam się, że końcową fazę naszych 9 miesięcy oczekiwań przyjdzie mi znieść samej.
Choć i jemu za tymi drzwiami nie zazdroszczę, bo znieść bezradność będzie mu pewnie ciężko. Podobnie jak oczekiwanie...
Nie rozumiem jednak reakcji innych. Nasza decyzja jest zawsze szeroko komentowana, a nade wszystko często krytykowana. Jest to czasem na tyle karykaturalne, że wręcz śmieszne. Wszystkie te kobiety które mnie pocieszają, poklepując po plecach (czego a propos nienawidzę) ze słowami, że może jeszcze zrozumie. Wszyscy ci mężczyźni, którzy opowiadają o swoich przeżyciach i starają się wręcz na siłę Lubego przekonać.
Czasem śmiechu warte, czasem nieźle wkurza...
Bo przecież to musi być nasza decyzja. Nasz wybór. A przede wszystkim jego. To on musi chcieć, on musi tego potrzebować.
Na co mi zmuszony presją otoczenia, nowymi tradycjami czy obowiązek facet, który zamiast trzymać za rękę sam musi być trzymany?
I tak sporo roboty mnie czeka.

Nie uważam żeby postawa Lubego świadczył o jego niedojrzałości, bądź egoizmie. Cieszę się, że powiedział otwarcie, że nie czuje się gotowy na uczestniczenie w porodzie. Świadczy to o jego zaufaniu do mnie i szczerości, która jest dla mnie tak ważna. Nie czułabym się dobrze z tym, że był, bo był zmuszony.
Szkoda, że nie wszyscy są w stanie nas zrozumieć.
Mężczyzna to całkiem inna istota. Oni inaczej niż my przeżywają przyjście na świat swojego potomka. Podobnie jak oni nie zrozumieją każdej naszej reakcji, podobnie i my nie zrozumiemy ich. Ale czy z tego powodu, że nie płaczą na widok każdego brzdąca, że nie rozczulają się na widok małych śpioszków, czy też nie koniecznie chcą być przy samym porodzie, należy umniejszać ich rolę. Przecież w nich też zachodzi wielka zmiana. Dla nich to też emocje, strach, przeżycia. Czy na pewno mniejsze od naszych?

Ostatnio po jednej z wielu "sesji przekonywania" Luby przyszedł i stwierdził, że jeśli naprawdę mi na tym zależy to on jednak pójdzie. Odmówiłam. Starał się nie okazywać tego, ale chyba kamień spadł mu z serca.
Wiem, że jeśli poproszę pójdzie. Ale czy ja chcę...
Przez te wszystkie miesiące, przygotowując się do wydarzenia, które nas czeka za parę dni, przywykłam już do myśli, że nie będzie go obok. I może go ominie wiele... ale to jednak nasza świadoma decyzja. Nasza. Podobnie jak nasze dziecko.
Czy więc na pewno powinni uczestniczyć w podejmowaniu tej decyzji inni?

10 komentarzy:

  1. Oczywiście, że to jest tylko i wyłącznie wasza decyzja i nikt nie powinien tego komentować. Ja nigdy w życiu nie zgodziłabym się, żeby mój mąż uczestniczył w porodzie, żeby mnie widział w takiej sytuacji. Zresztą ja urodziłam w karetce, w drodze do szpitala, więc nie miałam takiego dylematu :))

    OdpowiedzUsuń
  2. no może nie koniecznie bym chciała w karetce, ale przynajmniej szybko poszło... ;P
    Nie koniecznie chodzi o to by mnie widział w takiej sytuacji... nie o wstyd, tajemnicę czy osobność w dym doświadczeniu... bardziej o świadomy poród także z jego strony... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko! Kogo to obchodzi??? To Wasze życie, Wasze dziecko, Wasz poród. Wiadomo... ludzie często myślą, że tylko to co oni sami zrobili było i jest dobre ;p ale zapominają, że to dla nich. I tyle.

    Dobrze, że to już niedługo :) nie będziecie musieli już wysłuchiwać... choć teraz może się zacząć doradzanie w wychowywaniu ;p powodzenia! I cierpliwości :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mała Mi,
    "dobre rady" zawsze będą... już są i pewnie nie znikną... trzeba się uodpornić... żeby chociaż można było się na to szczepić :)
    Jakoś tak jest, że ci co już dzieci mają do tych co się ich spodziewają jakoś protekcjonalnie podchodzą.
    A przecież oni też słuchali, też się wkurzali, też chcieli po swojemu...
    Ale dzięki za wsparcie :))

    OdpowiedzUsuń
  5. O, normalne niedobitki :))
    Mnie osobiście pomysł uczestniczenia tatusia przy porodzie wydaje się nienormalny z egoistycznego punktu widzenia. Zwyczajnie nie chciałabym, żeby mnie mój mężczyzna oglądał w takiej kompletnej rozsypce i nie chciałabym się zajmować nim a wyłącznie porodem. Z mojego punktu widzenia dodatkowi widzowie - poza lekarzem i pielęgniarka - po prostu przeszkadzają. A co to jest cyrk? widowisko? Jakaś totalna bzdura z tym "uczestniczeniem" w porodach. Czy ktoś chciałby uczestniczyć w wycinaniu prostaty ukochanego? Zero intymności i ogólna głupota.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli facet sobie życzy to proszę bardzo, ale zmuszanie kogś bo tak wypada jest bez sensu:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Magneto,
    niby cos jednak jest w tej potrzeie intymnosci. Kazdy potrzebuje i chce inaczej. Moze sa tacy co by chcieli zagladac, widziec, uczestniczyc i jeszcze by ich to nie zniesmaczylo. Ale kazdy powinien miec prawo wyboru i je uszanowac.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nivejko,
    To nawet nie chodzi o wypada/nie wypada, ale o ja bylem - ty tez musisz...

    OdpowiedzUsuń
  9. Marzy mi sie, zeby dozyc czasow, kiedy ludzie przestana sie wtracac do zycia innych ludzi.
    Cos mi sie wydaje, ze mam przed soba dlugie zycie;))

    OdpowiedzUsuń
  10. stardust,
    to trzymam kciuki marzycielko... oby się tobie sprawdziło... :)))

    OdpowiedzUsuń