wtorek, 28 grudnia 2010

JUŻ- wersja skrócona,

Obiecałam dać wiedzieć i nie do końca obietnicy dotrzymałam...
Ale mam nadzieję, że wszyscy zrozumieją. Jakby co to mam zwolnienie od lekarza :)D


JEST!
Wprawdzie nie przyszedł w wielkich bólach, ale JEST.
23.12.2010 przyszedł na świat mój pierworodny.
3 700 g
52 cm
śliczny
kocha
cudo!!!
Tak się bałam bólów, porodu i na koniec skończyło się cesarką.
Ale jest.
Wczoraj wróciłyśmy do domu i dopiero teraz znalazłam chwilkę żeby zdać krótki wstępny raport.
Obiecuję więcej jak tylko znajdę więcej sił i czasu.
Będą szczegóły.
Jestem strasznie, straaaasznie, ale to straaaaaasznie szczęśliwa w roli matki.
PS, Dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków. Buźka dla Was!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

JUTRO!

Byliśmy dziś na kontroli u lekarza. Facet w zastępstwie mojego teraźniejszego położnika (mój nie omieszkał wziąć wolne) jak tylko zmierzył mi ciśnienie i spojrzał na wyniki zeszłotygodniowych badań USG i CTG, od razu wypisał mi skierowanie na hospitalizację.
Tak więc jutro o 8,00 zaczynamy.
Jakoś się ucieszyłam kiedy usłyszałam, że to już jutro się zacznie.
Wiem, że będzie strach, ból i inne związane z tym "przyjemności", ale przynajmniej wiem, kiedy.
Bo takie czekanie na godzinę zero mnie wykańczało psychicznie. Nie wiesz jak, nie wiesz kiedy, nie wiesz tak naprawdę co.
Teraz po sprawdzeniu torby i dokumentów, po wydaniu ostatnich instrukcji Lubemu, co i jak kiedy mnie nie będzie odzyskałam choć część spokoju.
Teraz tylko do rana....
Jak się sprężymy to może na Wigilię będziemy w domu.
Postaram się dać wiedzieć co i jak.
Na razie proszę całą wirtualną rodzinkę mojego Potomka o trzymanie kciuków.
Papa :))))))

sobota, 18 grudnia 2010

niespieszno

Miał już być i go nie ma. Ni ma i nie widać co by mu się zachciało.
Przewrotny ten nasz syn. Początkowo stresował mnie i lekarzy, że zawita do nas wcześniej, teraz się spóźnia.
Sprawdza mnie.
A dokładniej moją cierpliwość.
Czuję się jak mała bezradna dziewczynka co czeka na Mikołaja. Tylko, że ten mój prezent trochę mniejszy i wciąż to on decyduje.
Byłam na USG i zważyli go tym dziwnym sprzętem. Ponoć waży 3,850g!
No cóż czeka mnie jeszcze kilka dni z moim kochanym "plecakiem" z przodu.
:)))
U nas za oknem tony śniegu, to się nie dziwię, że mu niespieszno... :)

środa, 15 grudnia 2010

szansa

- Miał prawie wszystko. To prawie mu przeszkadzało...
- Miała wszystko i to wszystko to było za wiele...
Dzwonią od rana jeden przez drugiego.

Ale że co?!!! - bo nie bardzo w temacie z rana byłam.
- Separacja!!!
- Rozwód!!!
Jak można rozwód brać, separację ogłaszać, jak się ślubu jeszcze wziąć nie zdążyło.
- Bo to tak oficjalnie, jakby kto pytał.
- Nie było i nie będzie... i już...

No dobra, niech Wam będzie.
- No wiesz... choć trochę współczucia...
- Ty pewnie też przeczuwałaś że tak będzie, stąd ten spokój.
Ja nic nie przeczuwam. Ot, ich sprawa. Jak mnie można oceniać związki innych.
Przecież to ich co w nich i między nimi...

Ciężka sprawa, taki rozłam w związku przyjaciół.
Bo nie chcesz stawać między ale nie chcesz i po jednej stronie.
Obiektywnie czy subiektywnie...
Doradzić czy dać spokój.
Jak i dla kogo być przyjacielem...

Miłość od pierwszego wejrzenia. Zaczarował jej świat. Pokazał jak można kochać. Przy nim zrozumiała, że można być szczęśliwym. Zostawiła męża, który i tak już ją dawno zostawił obok siebie.

To ona pokazała mu, że zasługuje na miłość. Że wszystkie groźby matki pijaczki, że nikt go nie pokocha to tylko groźby. Pokazała, że można go pokochać i że wcale nie musi mieć wianuszka kobiet, by poczuć się potrzebnym.

Różnili się wszystkim... Ona romantyczka, zasłuchana w Niemena
On, jak sam rad się nazywać realista, nienawidzący Niemena.

Ona rodzinna, kochająca wieś, spokój...
On samotnik, kochający tylko wielkie miasta.

Ona delikatna, dyplomatyczna, zawsze starała się nikogo nie urazić.
On mistrz ciętej riposty, zawsze mówiący szczerze co myśli... albo prawie zawsze...

Byli różni... ale obok siebie idealnie dobrani. Jak dwa puzzle.

Mają dwoje kochanych dzieci. Kochanych i długo wyczekiwanych.
Już się kilka razy rozstawali. Już nie chcieli, już im sił brakło, zarzekali się, w piersi bili.
Ale zawsze wracali.
Ona bo kocha ponad wszystko: ponad zdradę, pod inną...
On jak bumerang, zawsze wracał do niej... w jej ramiona, do jej miłości...

A obok zawsze stoją ich dzieci... i starają się zrozumieć.

Szlag mnie trafia, jak o nich myślę. Ludzie nie potrafią docenić tego co mają.
Szukają w partnerze ideału, księcia którego sobie wyśnili. Starają się przerobić, dorobić, tu wystukać, tam dostukać... A przecież nie o to chodzi. Nie za ideał się kochamy.

A oni marzą o innych. Ona o innym Onym, takim jakiego sobie wyśniła, nawet bez konia, ważne że z tym gestem, z tym słowem...
On marzy o innej niż Ona... o bardziej nie Onowiej, ale za tą jej Onowość przecież ją kocha.
Marzą obok siebie i czasem te ich marzenia bolą drugiego.
Bo to co ich łączy to niechęć do kompromisów.
Bo ma być tak a nie inaczej.
I ona zapisuje mu jego wad, wylicza błędy, a on z ambicji i przekory stara się by lista była długa.
Ona zamyka go w złotej klatce z której on stara się jeszcze bardziej uciec.
A mimo wszystko zawsze spoglądają w swoją stronę...

Ja kocham ich obu. Rozumiem i jedno i drugie. Rozumiem ich razem i osobno. Po trochu.
Nie radzę. Słucham. Czekam.
Choć nie wiem czy dla nich lepiej by byli razem czy by byli osobno. Więc poczekam, przeczekam i teraz...

Się czegoś przecież doczekam...


(chyba z 2007 roku, ale nie pamiętam... wiem że chyba o nich)
"Szansa"
Ile można wymagać od miłości?
Ile można gonić marzenie idealne tak bardzo że aż nierealne?
Kochać to czego kochać się nie chce?
I chcieć kochać tak jak się kochać nie potrafi?
Tak nie można...
Bo ile można marzyć?
Udawać że się żyję i marzyć o życiu obok w wymarzonej miłości?
Można za to spaść z wysoka...
z chmury która zasłania mi prawdziwą miłość
I zgubić słońce - Ciebie
Samotnie licząc siniaki...



Dziś cały dzień we mnie to gra:

wtorek, 14 grudnia 2010

zwalniając

Nigdy nie lubiłam czekać i nie polubię.
Najgorsze jest to, że nic odnośnie mojego czekania zrobić nie mogę.
Termin jak byk wpisany wszędzie do ciążowych dokumentów: 17 Grudnia!!!
Wiec czekam i szlag mnie trafia pomału.
Bo jedyne o czym myśleć mogę to to co to będzie, jak to będzie i do cholery KIEDY będzie!!!
Wyczytałam dziś dodatkowo, że dnia wyżej wymienionego jest święto. A jak!!! Dodatkowo dość istotne dla samego porodu, bowiem dzień bez przekleństw. Czyli nawet poprzeklinać sobie nie będę mogła.
Zaczynam popadać w jakąś paranoje.
Staram się znaleźć jakieś zajęcie dla siebie, bo inaczej będę tylko przeglądać portale dla ciężarnych, młodych mam, rodziców i o dzieciach...
I wyobrażać sobie jak to się zacznie...Czy najpierw woda, czy najpierw ból?..
Czy będę panikować, czy może skakać do góry z radości że JUŻ?
Dziś staram się wyluzować. Zrobiłam sobie kawę INKĘ i zamierzam się relaksować nie myśleć przez chwilę o Małym. Tylko o czym mam myśleć?
Może sobie politykę jakąś zapodam...
Nie chcę mi się planować świąt. Jakoś nigdy za nimi nie przepadałam i nie przepadam. Szczególnie za tym marketingiem w okół nich i paranoją jaka nas ludzi ogarnia w czasie przygotowań. Nie kręci mnie ten cały świąteczny wir.
Wprawdzie to pierwsze święta u nas (czytać w naszym domu, nie u rodziców), ale jakoś jeszcze nas nie rusza cały ten szał...
Może zacznie...
Nie wiem...
Zobaczym...
A propos: można mieć żywą choinkę przy małym dziecku?
K.... znowu zaczynam... :P

poniedziałek, 13 grudnia 2010

czekając...

Chciałabym przywitać oficjalnie całą naszą nową wirtualną rodzinkę... Wszystkie ciocie, wujków, babcie, siostry i kuzynów... :D
Wiem, że co niektórzy co się z nami już zżyli nie mogą się, podobnie jak ja doczekać kiedy informacji, że to JUŻ!!!
Ale niestety... :( Mimo naszych chęci i próśb małemu wcale nie spieszno.
Parę tygodni temu drżałam na myśl, że może się urodzić wcześniej. Tym bardziej, że jakieś badania i ogólna opinia lekarza była taka, że syn mój wielki i za chwilę może się pojawić...
Dwa tygodnie temu będąc na kontroli u lekarza położnika w szpitalu w którym będę rodzić, usłyszałam, że mogę się na USG zapisać, ale i tak pewnie nie zdążę...
Tydzień temu usłyszałam, że widzimy się po raz ostatni przed porodem, choć on nawet i tego już się nie spodziewał.
Dziś usłyszałam, że małemu WYRAŹNIE się nie spieszy i że za tydzień w poniedziałek znowu mogę się pojawić. A termin "właściwy" na piątek. Muszę czekać.
!!!
Ale ja za tydzień nie chcę. Ja już chcę!!!
Dłuży mi się strasznie to czekanie. Im bliżej tym dalej...
Chciałabym już przytulić, pogłaskać... Jestem ciekawa jakie ma oczka, włoski, rączki...
Czuję się ciężka... na nic nie mam siły... ryczę na reklamie mleka... ryczę jak oglądam coś o psach.. ryczeć mi się chce nawet w sklepie obok półki z papierem toaletowym...
NIENAWIDZĘ CZEKANIA!!!

Pocieszam się moim ukochanym Foggiem. Nie ma piękniejszego męskiego głosu. Polecam wszystkim...
Dla każdego coś dobrego:
DLA SMUTASÓW:


DLA UŚMIECHNIĘTYCH:

sobota, 11 grudnia 2010

nocne polowania

 Na dobry dzień: 

Słuchamy sobie z potomkiem tego zawsze rano przy śniadanku. :))))



Kiedy Luby dowiedział się, że zostanie ojcem, ponoć jak każdy prawdziwy mężczyzna w pierwszej kolejności pomyślał o zmianie auta.
Nie żeby to które mieliśmy było mało rodzinne. Ot, kombi po prostu.
Ale nie... Kochanie moje zażyczyło sobie coś co nazwał bardziej wygodnym, bezpiecznym...
I tak oto na urodziny staliśmy się właścicielami czegoś co nazywa się dumnie SUV, marki BardzoDrogiWóz. Po podpisaniu umowy o zakup, pan w salonie raczył nas poinformować, że model tegoż oto auta według badań przeprowadzonych przez jakieś ważne instytucje jest zaraz po naszym krajowym, pięknym "Maluchu" (tat, tak, tym o którym myślicie) najczęściej kradzionym autem w tej części Europy.
Fajnie...
Może to był marketingowy chwyt, ale wykupiliśmy dodatkowe pakiety ubezpieczeniowe, wszystkie możliwe zabezpieczenia i było ok. Żyliśmy szczęśliwi i zadowoleni.
Do czasu...
Licho bowiem nie śpi i trzy dni temu w nocy ktoś, nieudolnie na nasze szczęście, próbował się włamać, bądź w następnej kolejności odjechać naszym cackiem. Starał się, starał... nawet się do tego przygotowywać musiał, bo i wiertarką wiercić próbował. Ale się nie udało.
Za to zamek rozwalony i wymieniać trzeba wszystkie cztery klamki. A że auto z marki BędzieszMiałWydatki to jakiś k....ewski, nie mylić z królewski, zamek na zamówienie musi mieć. Więc auto stoi przed domem i czeka. A wraz z nim od trzech nocy w oknie stoi mój Luby. I czeka... Na złodzieja, który już nie ma odwagi się pokazać.
Szczęście w nieszczęściu, że od trzech dni sypie straszliwie i zimno, to przynajmniej mam Lubego w domu, bo podejrzewam, że inaczej spałby w tym aucie.
Dziś rano nadeszło wybawienie!!! Sąsiad posiadający garaży sztuk dwie, auta niestety tylko sztuk jedna, zgodził się przechowywać swoje wiadra po ostatnim remoncie w piwnicy i wynająć nam jeden z nich. Tak oto, zaraz po porannej kawie staliśmy się posiadaczami garażu. Teraz trzeba pilnować, coby garażu nie wykradli.
Pozytywną stroną bezsenności Lubego był fakt, że mogliśmy spędzić jeszcze więcej czasu razem.
Ostatnie dni ciąży dają się mi jeszcze bardziej we znaki, bo już prawie całkowicie uniemożliwiają spanie. Ciężko mi znaleźć wygodną pozycję, a jeśli już to i tak nie mogę zasnąć.
Staliśmy więc razem przy oknie, popijając ciepłą herbatę, bądź mleko i planowaliśmy ostatnie dwa lata do pełnoletności naszego syna.
Czekamy na naszego szanownego potomka w zniecierpliwieniu... Luby wymarzył sobie datę 12,12 więc czekamy do jutra. Jeśli nie to potem życzylibyśmy sobie, aż w czwartek późnym wieczorem, bo po południu mają nam dowieźć nową kanapę. Zobaczymy... Może grzecznie posłucha...
A to nam towarzyszyło w nocnym polowaniu na złodzieja...

wtorek, 7 grudnia 2010

się chwaląc nieskromnie

Geny dostaje się w prezencie. Nie zawsze jednak to prezent mile widziany.
Jako najmłodsza przedstawicielka płci piękniejszej w rodzinie, jakoś nie miałam wątpliwości, że w trakcie ciąży przybędzie mi trochę kilogramów i niekoniecznie będę mogła zrzucić to na dzieciaka. Żadna kobitka w mojej rodzinie nie przytyła mniej niż 20 kilo. Jakoś wiedziałam, że i mnie to czeka.
I stało się. Dziś doliczyłam się 25 kilograma.
A nie opycham się jak głupia. Staram się jeść często, ale w mniejszych ilościach. Prawie nie jem słodyczy, za to dużo witamin. Ale kilogramy są.
Pamiętam jak zaczęłam przybierać na wadze. Byłam podminowana. Przecież tyle wysiłku kosztowało mnie utrzymanie względnej "figury", drakońskie diety i wszystkie te zabiegi z kremami, maściami i żelami.
A tu proszę...
Zaczęłam szybko przybierać na wadzę...
Dziś mam straszne rozstępy na brzuchu, mimo iż stosowałam wszystkie dostępne smarowidła na rynku. Ogromny brzuch, biust, tyłek i uda.
Ale o dziwo, mimo iż czasem kiedy muszę coś zrobić lub znajdę swoje odbicie w lustrze i widzę ogromną słonicę.... o dziwo czuję się atrakcyjna. Jakaś kobieca, wyjątkowa.
Wiem, że to jak się czuję jest ogromną zasługą mojego Lubego. Od samego początku dawał mi ogromne poczucie akceptacji. Powtarzał, że kocha ten nasz brzuch, że rozstępy miną, być muszą, tłumaczył, pocieszał... Każdego dnia powtarzał jak ciąża mi służy, jak uwielbia mój (nie ukrywajmy większy) biust. Dziś nie widzę swoich ud i stóp, ale za to odnajduję podziw w jego oczach. Uwielbiamy wieczorami obserwować ruszający się brzuch...
Nawet w jego żartach, typu "Mój Grubasek" nie znajduję nic negatywnego.
Ta akceptacja i miłość jest dla nas kobiet bardzo ważna. To chyba najlepsze co mógł mi dać, zaraz po opiece nad nami i miłości. Zresztą to tylko kolejny dowód jak cudownego mam faceta. :)))
Można zazdrość... ;) 

poniedziałek, 6 grudnia 2010

zaczynam moralizować

Chyba każdy kto tu zajrzy nie będzie mieć wątpliwości, że tematem "namber jeden" ostatnich miesięcy jest moja ciąża i wszystko co się wokół tego kręci.
Bo jakżeby inaczej. Od chwili kiedy nabrałam pewności co do swojego zbliżającego się wielkimi susami macierzyństwa tylko to zaprząta mi głowę. Może mam obsesję, może trochę schizę jakąś, ale co mi tam.
Wolno mi!
Znowuż z powodu zbliżającej się daty porodu, jak większość dwudziestoparolatek serfuję po internecie w poszukiwaniu wiarygodnego bardziej bądź mniej źródła wiedzy na temat tegoż doświadczenia.
A może podświadomie staram się wyczytać, że to będzie szybko, łatwo i bezboleśnie...
Walczę każdego dnia sama z sobą, by nie podglądać na Youtube wideo z porodu. Ciekawość mnie zżera, a z drugiej strony boję się, że jeszcze bardziej spanikuję i może powiem, że nie... Dziś przez moment do głowy przyszło mi nawet czy nie załatwić sobie jakimś cudem cesarki.
Ale staram się być dzielna. Na staraniu na razie się kończy...
I tak podróżując po tych moich portalach dla ciężarnych, dla przyszłych mam, dla mam, o dzieciach i dla dzieci, trafiłam na artykuł o paleniu i piciu w ciaży .
Te statystyki mnie powaliły. Może to tylko 11% palących w ciąży. Może to aż 11%.
Następne tyle pijących.
Ok, może nie jestem święta, bo paląca byłam. Ale z chwilą kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży odstawiłam od razu i papierosy i alkohol. A nie ukrywam, że należały one do moich słabości. Ja po prostu lubiłam sobie palić, popijać wieczorem winko. Dla dziecka nawet kawę odstawiłam, zmieniłam dietę...
Nie rozumiem kobiet, które palą i piją będąc w ciąży. Przecież odpowiadają one już nie tylko za siebie, ale przede wszystkim za to maleństwo, które noszą w sobie.
Owszem spotkałam się z komentarzami tych które paliły i urodziły zdrowe dzieci. Mam nawet kuzynkę, która spogląda na mnie jak na UFO, kiedy odmawiam kawy czy papierosa, nie mówiąc o alkoholu. Przecież je syn jest zdrowy a ona nie musiała z niczego rezygnować. I dobrze. Niech się dziewczyna cieszy ze swojego szczęścia i Bogu dziękuje, że mały Pawełek jest zdrowy... (chociaż czy ktoś w 100% może mi zaręczyć, że te jego ciągłe anginy i osłabiona odporność to przypadkiem nie wina mamusi...)
Ja wolę nie ryzykować. Bez fajek żyć można, bez wina też... jakoś daję radę...
Mam nawet czasem wyrzuty sumienia, czy nie zaszkodziłam małemu przez pierwsze tygodnie (dowiedziałam się w drugim miesiącu) paleniem. Strasznie się tego bałam od początku ciąży. Chyba już zawsze będzie mnie to męczyć.
Szlag mnie tylko trafia na myśl o tych co wciąż w ciąży palą i piją...
Przed i po nasza sprawa, nasze zdrowie, ale w ciąży nasz organizm już nie do końca należy tylko do nas.
Opamiętać się baby!

No... trochę mi ulżyło jak frustracji trochę z siebie wylałam... Zawsze pomaga, jak mi już ciśnienie w pokrywkę wali...Trochę sobie pomoralizowałam i mi lepiej... Miłego wieczoru więc wszystkim życzę...

sobota, 4 grudnia 2010

w oczekiwaniu

Nigdy nie lubiłam, nie lubię i raczej nie polubię czekania...
A tu czekam na cud.
Nie na coś normalnego, nie na kogoś kogo nie widziałam parę dni.
Czekam na swojego synka.
Na kogoś kogo z miłością wyczekuję już tyle miesięcy.
Kogoś kogo nie widziałam, ale już zwojował mój cały świat. Wywrócił go do góry nogami.
Czekam...
Te ostatnie tygodnie są najgorsze...
Przygotowałam się już teoretycznie do porodu. Mam wszystko spakowane, kupione, załatwione... Teraz tylko on...
ON On on
zaprząta mi głowę całymi dniami.
Jeszcze tylko parę dni...

środa, 1 grudnia 2010

nieproszone przywileje

Byliśmy dziś z Lubym na zakupach. Zwyczajnie... znudzona siedzeniem w domu i odtwarzaniem mrocznych scenariuszy na temat czekającego mnie porodu, postanowiłam mimo strasznego śniegu na zewnątrz, udać się na spacer między półkami.
Przy okazji zahaczyliśmy o stoisko z dziecięcymi akcesoriami i zaopatrzyliśmy się w elektroniczną nianię. Można więc uznać, że jesteśmy prawie gotowi do przywitania potomka. Prawie, bo psychicznie to chyba do ostatniej chwili nie będziemy.
Pierwszą rzeczą widoczną, kiedy swym pingwinim krokiem zbliżam się gdziekolwiek, jest mój ogromnej wielkości brzuch. Trzeba być chyba ślepym albo wyjątkowo inteligentnym inaczej, by pomylić mnie, czyli ciężarną z czymkolwiek. Tym bardziej, że mój 38 tydzień ciąży wyjątkowo daj mi do wiwatu, co wyraźnie widać po moim wytrzeszczu twarzy.
Luby dumnie kroczy obok mnie taszcząc moją pełną przekąsek, papierów i niezbędnych rzeczy torbę oraz pchając, ciągnąc, bądź tocząc wózek z naszymi zakupami. O dziwo wygląda na dumnego. Z czego? Raczej nie z posiadania prywatnego wieloryba...
Staliśmy w kolejce rozmawiając o śnieżnej zamieci, kiedy nagle pan przed nami zaproponował, że przepuści nas w kolejce.
Szok! Zwyczajnie mnie zatkało. W ciąży jestem już dość długo. Znaczy tyle ile zwyczajna statystyczna ciężarna czyli 38 tygodni, ale stan ten odmienny, bardzo szybko stał się widoczny. Już w czwartym miesiącu można było bez problemów zauważyć, że jest nas zdecydowanie dwoje. Za to od siódmego miesiąca wszyscy sądzili, że na dniach urodzę, albo że spodziewam się co najmniej bliźniaków.
Ale pierwszy raz od tych paru miesięcy, ktoś oprócz Lubego zaproponował mi skorzystanie z jakiegoś przywileju.
Nie ukrywam, że stanie w kolejkach nie jest moją ulubioną formą spędzania czasu. I to bynajmniej nie z powodu lepszej alternatywy na wykorzystanie tychże chwil. Zwyczajnie, ciężko mi się stoi mając przed sobą kilkukilogramowy plecak. Ale jak zawsze kasy dla uprzywilejowanych zamknięte.
Grzecznie jednak podziękowaliśmy panu przed nami. Biedak sam miał chyba z siedemdziesiąt lat, w dodatku tylko mleko i chleb, my zaś cały wózek.
Ale liczy się gest, chęć. Vivat Dżentelmeni!!!
Zanim jednak zdążyliśmy podziękować, w kolejce przed nami i za nami rozpoczęła się debata.
Pani przed panem stwierdziła, że za czasów jak ona w ciąży, to nie było przywilejów dla ciężarnych. A stała po kilka godzin w kolejkach, bo w sklepach nic prawie nie było. A teraz proszę... Traktuje się ciążę jak chorobę.
Na co druga pani stwierdziła: że owszem ciąża nie choroba, nie inwalidztwo. A jak tak, to w domu siedzieć. Ona w dniu porodu (zapewniała, bijąc się pięścią w piersi obwisłe) jeszcze podłogę i okna umyła. Ale ci młodzi dziś się patyczkują, rozczulają...
Pan za nami dostrzegł inną stronę problemu: mojego Lubego. Przecież to niedorzeczne jak bezczelnym można być i żonę wykorzystywać do zyskania miejsca w kolejkach. Miałby mnie Luby w domu przy garach zostawić, albo do kaloryfera przywiązać, a nie po sklepach ciągać.
Na to już nie mogłam powstrzymać narastającej furii u Lubego. Zaczerwienił się, zapowietrzył... a spokojny z niego i opanowany typ, po czym w formie obrony ruszył do ataku. Bo cóż też pana za nami interesować może czy żona musi czy nie musi przy garach siedzieć, czy fakt, że w ciąży robi zakupy sprawia że jest mniej w ciąży czy też może czyni ją on ubezwłasnowolnioną i pozbawioną prawa robienia zakupów.
I rozpętało się piekło. Dosłownie i w przenośni...
A my winni całego zamieszania: ja i starszy pan uśmiechaliśmy się tylko do siebie kiwając głową. Chciał staruszek dobrze, wyszło źle.
Ja o przywileje nie prosiłam a musiałam zmierzyć się z brakiem zrozumienia o które nawet nie marzyłam...
Wystaliśmy swoje w kolejce, ja i starszy pan...
Odchodząc od kasy jeszcze raz uśmiechnął się do mnie, puścił stare pełne zmarszczek oczko, wyciągnął z kieszeni cukierka i wciskając mi go w dłoń odszedł bez słowa.
Mało jest takich dziadków jak on... 
Nawet kiedy odchodziliśmy od kasy dyskusja dalej się toczyła. Na szczęście już bez naszego uczestnictwa...