czwartek, 30 września 2010

jak ciężarna nie potrafi zrozumieć starszych....

Emeryci słowaccy są bardzo podobni do polskich.
Narzekają podobnie jak nasi, chorują podobnie jak nasi, bywają równie kochani i upierdliwi zarazem...
Tę grupę społeczeństwa słowackiego mam okazję ostatnio poznać troszkę bliżej.
Otóż ciąża niby nie choroba ale do lekarza chodzić trzeba. Jak się okazuje zwykłe wizyty u "dowcipnego" pana ginekologa nie starczą, trzeba jeszcze lekarza domowego odwiedzać.
A tam w przeciwieństwie do oddziału położniczego TŁUMY emerytów, rencistów, kombatantów itp. Wszyscy czekają na swoją kolej i raczą się towarzystwem.
Zawsze zastanawiałam się czy z wiekiem człowiek choruje ze względów prawdziwie fizycznych, czy to może trochę tak mentalnie... Ciekawe zjawisko można było zaobserwować w Czechach. Wprowadzili oni bowiem opłatę za wizytę u lekarza. Za każdym razem kiedy udajemy się do pana/pani w białym kitlu co to kilka lat studiował/a a teraz chyba żałuje (przynajmniej o tym świadczy jej/jego mina), musimy zapłacić symboliczne 30 Kč czyli jakieś +/- 4,86 zł.
Niby skandal: bo nie dość, że człowiek chory to jeszcze płacić musi. Ale o dziwo ludzi w czeskich szpitalach mniej. I ilość chorób się zmniejszyła...
Może to bezczelne, ale wydaje mi się, że spora część emerytów odwiedza lekarzy, bo tak wypada. Bo z wiekiem to już trzeba.
Oczywiście nie wszystkich to dotyczy. Zdaję sobie przecież sprawę, że są i tacy którzy lekarskiej, fachowej pomocy potrzebują. Ale znam i ewidentne przykłady hipochondryków, którzy jak nikt inny potrafią wynajdywać sobie choroby i ich przejawy.

Ale wracając do tematu. Będąc zmuszona odwiedzać lekarza ogólnego mam możliwość zaobserwowania wyjątkowej walki o pozycję w kolejce. Wszystkie takie "akcje" z komuny znam tylko z opowieści, więc nie mam jakiegoś wielkiego porównania, ale mogło to chyba wyglądać podobnie. 
Przychodząc na oddział w mojej poliklinice, która trochę straszy korytarzami i szpitalnym zapachem, pierwsze co natykam się na TŁUMY emerytek/tów. Zdecydowanie istnieje mało takich miejsc, gdzie czuję się jak gówniara, i głupio mi ze względu na moje -ścia lat. Wszyscy z końcówką -śiąt spoglądają na mnie wrednym, pełnym pożałowania wzrokiem znad wypadającej sztucznej szczęki. Nie ma co liczyć, że cię przepuszczą w kolejce. Przecież ciąża to nie choroba, jak będę stara to zrozumiem dopiero co znaczy zmęczenie...

Zawsze staram się skrupulatnie policzyć ile osób raczyłam zastać pod drzwiami pani doktor, ale w ciąży wraz z przybieraniem w pasie, odwrotnie proporcjonalnie zmniejsza mi się iloraz inteligencji. Niestety często muszę zadać pytanie : "Kto z Państwa jest ostatni do pani doktor? Niestety, bo wtedy zaczyna się las rąk, kłótnia kto to był ostatni, oraz moje ulubione: "Panienko, tutaj wszyscy do pani doktor, tak to już jest ze starymi ludźmi." Następnie następuje litania przebytych chorób oraz następna lista prawdopodobnych.
Z głupim uśmiechem staram się więc czmychnąć najszybciej jak to możliwe na wolne miejsce siedzące i zająć się czymkolwiek, byle tylko bym wyglądała na zajętą czymkolwiek. No bo jeśli tylko pan/pani obok zauważy moje spłoszone spojrzenie i brak zajęcia, natychmiast uraczy mnie szczegółowym opisem wszystkich swoich (oraz małżonka - jeśli go jeszcze posiada) dolegliwości. Potem następuje lista przebytych chorób syna, córki, wnuka, wnuczki, siostry i sąsiada. To jakby próba przed wizytą u samej pozornie zainteresowanej p.doktor.
W dodatku wygląda to czasem jak na tureckim targu, gdzie to każdy targuje się o to kto miał więcej chorb, która gorsza i kogo bardziej boli. Są hardcory co potrafią nawet pokazać gdzie dokładnie boli. Chociaż chyba hardcore to ten co odważy się spojrzeć... 
Kiedyś chciałam być mądrzejsza i sprytniejsza i na zaczepki pani obok, co to chciała wdać się w miłą pogawędkę z kim innym jak nie ze mną, starałam się wmówić, że ja cudzoziemka jestem i nie rozumiem. Niestety... pani wyczytała z mojego akcentu, pochodzenie ruskie i wraz z panią która siedziała obok zaczęły monolog do mnie po rosyjsku. Nie pomogły tłumaczenia, że ja nie z Rosji, nie z Ukrainy, nie z Białorusi... Porażka. Teraz udaję głuchą.... na razie działa...

Zdarza mi się w w/w miejscu spędzić czasem i dwie godziny. Wprawdzie wizytę mam raz w miesiącu, czyli do teraz zaliczyłam ich chyba z 4, to mogę się pochwalić znajomością naprawdę wielu chorób. O istnieniu sporej części z nich nawet nie miałam pojęcia.
W trakcie tych wszystkich wizyt zauważyłam jedno. Nie ma tam ludzi w moim wieku. Tylko emeryci, chociaż oddział ogólny. Żeby chociaż jakaś trzydziestka, czterdziestka.... Nic... Chyba na Słowacji w tym wieku się nie choruje...

Na szczęście następna wizyta dopiero za miesiąc...

niedziela, 26 września 2010

o względach, przesadzie i kosmonaucie w wirówce

Że kobieta w ciąży ma skłonności do przesady?
Rzecz względna, od względu na osobę pytającą zależna.
Dziś bowiem, krzyżując dwa palce za plecami, przyznałabym rację. Z palcami, bo ja się z krytyką zgadzać przesadnie nie lubię.
Ciężko mi ostatnio na czymkolwiek się skupić. Skoncentrować energię, myśli i poczynania w jednym kierunku. Czasem wydaje mi się, że robię wszystko, nie kończąc przy tym nic, więc nie robię w rezultacie nic. Czy jakoś tak...
Jakbym chciała zdążyć przed porodem, bo później mogę nie zdążyć... Zadziwiające i frustrujące zarazem...

Dlatego od paru tygodni nie mogę skończyć czytać żadnej książki. Przeciwnie, zaczynam tylko kolejne nowe. Mam więc aktualnie na tapecie ze trzy książki o macierzyństwie i dziecku, trzecią część trylogii Milennium Larssona, arcydzieło Napoleona Hilla, jakieś romansidło i na deser wiersze Szymborskiej. To tak jakbym jadła te ogórki z dżemem i musztardom.
Wprawdzie zachcianek gastronomicznych nie miałam i nie mam, albo skutecznie je ignorowałam, kto wie...
Za to zachcianek literackich wiele.


Mój mały kosmonauta został tymczasowo ochrzczony Zdzisiu. Jak wymyślimy coś fajnego to może zmienię. Albo już na zawsze dla mnie pozostanie Zdzisiem.
Swoją drogą taki malec musi ciągle być na haju. Takim nie dosłownym. Wytrzęsiony, wyrzucany, wytarmoszony, wstrząśnięty nie zmieszany... W brzuchu to jak w wirówce chyba...


Kiedy oglądam komedię, śmiejąc się podskakuje mi brzuch. Dziś np w odpowiedzi na moje trzęsienie brzucha dostałam solidnego kopniaka od Zdzisia. Już mi potem nie było do śmiechu...

Polecam kontrowersyjną ale zabawną komedię "Four Lions".
Czy możliwym jest śmiać się ataku terrorystycznego? Ten film łamie tabu terroryzmu.
Wyrafinowana, czarna komedia. Film "Four Lions" opowiada historię mieszkających na Wyspach dżihadystów, którym marzy się bohaterska śmierć w imię wiary. Kolejne próby zamachów okazują się jednak niewypałem. Komedia omyłek i pomyłek.
Szczególnie polecam scenę pokazującą wyrafinowaną techniki antyinwigilacyjne, czyli dobre rady dla celebrit jak uchronić się przed paparazzi.
 Uwaga: historia bez happy endu. :(

piątek, 24 września 2010

patrząc w dół...

Życie zaskakuje.
Całkowicie...
Jakieś 7 miesięcy temu pewnie planowałabym lot balonem, spontaniczne wakacje albo zamierzała poświęcić cały wieczór na szalone tańce suto zakrapiane alkoholem.
A dziś? Próbuję stojąc prosto dostrzec czubek swoich butów...


Stałam tak z 15 minut i ani kokardy nie zobaczyłam... :(
Widok przesłania mi olbrzymia kula. Gdyby nie to, że czasem muszę dokładnie obejrzeć brzuuuuuuuuuuuuuuuuch w poszukiwaniu rozstępów, to wyrzuciłabym wszystkie lustra z domu. Już nie wyglądam jakbym połknęła arbuz ale dynię rekordowych rozmiarów. A jeszcze trzy miesiące...

Wczoraj potoczyłam się, bo ciężko to nazwać chodzeniem, do swojego ginekologa. Uroczy człowiek, ale zaczynam wątpić w jego kompetencje. Jak odpowiedzialny, wykształcony położnik, do kobiety o i tak już osłabionej psychice, w dodatku nie mogącej się denerwować, może pozwolić sobie na narażanie mnie na takie emocje. Myślałam, że zdzielę go swoją ogromną torbą (pełną oczywiście wszelkiego rodzaju przekąsek, napojów, witaminek, gazetek o macierzyństwie i niekoniecznie potrzebnych kosmetyków), usłyszawszy na przywitanie:
- Pani to ma pięknie wieeeelki brzuszek, wygląda jakby miała już jutro rodzić.
!!!!!!!!!!
A co ja poradzę, że brzuch taki wielki mam.

Pozytywny aspekt wczorajszej wizyty, to fakt że w końcu !!!! wiem co będzie.
Znaczy się że dziecko, to wiedziałam, ale brzdąc w końcu pokazał genitalia. Znaczy się doktorowi pokazał, bo ja na tym ekranie od USG nic nie widziałam, oprócz plam jakiś dziwnych.
No ale chłopak będzie!!!
Teraz tylko imię trzeba wymyślić.
Luby na wieść o pierworodnym chodzi dumny jak król, co to się dowiedział, że o królestwo bać się nie musi. Chyba mu ulżyło, bo nie był pewny czy wytrzyma z dwiema nami. Zawsze to jak twierdzi : "nas dwoje i ty" a nie "ich dwie i ja".
Niech mu będzie...
:D
buźka wszystkim :*

PS. do posłuchania na dobranoc, miłego słuchania...