wtorek, 2 lutego 2010

Gry językowe

Parę lat temu, kiedy z Polski hurtem wyjeżdżało się do Anglii i trochę mniej do Niemiec, za pracą zawsze zdecydowanie mówiłam NIE. Że ja nie, bo ja tylko w Polsce. Bo ja nie, bo języka angielskiego ani niemieckiego nie znam. I tak się zarzekałam aż w końcu wyjechałam.
Żeby trochę dumy ocalić to do Czech.
Języka w dalszym ciągu nie umiałam. Nauczyłam się tylko ich alfabetu, co i tak uznałam za spore osiągnięcie. Te ich ě, š, č, ř, ž, ý, á, í, ,é, ů, ú najzwyczajniej doprowadzały mnie do płaczu. Bo jak ja mam się nauczyć tego ich ř co to połączeniem r i ż jest a ponoć czyta i wymawia się jak rży z jakimś akcentem.
Parodia:  řijen, řidičký, ředitel.
Ale skuszona perspektywą pieniężną i karierą pojechałam. Na szczęście czeski choć częściowo podobny do polskiego jest więc łudzić się mogłam że podołam.
Łudzić...
Okazuje się bowiem że łudzić się można... A jak, oczywiście (samozřejmě).
Czeski złapał mnie za tą złudę i pociągnął za ogon naiwności że się przewróciłam i poobijałam język swój w buzi.
Niech się nie zwiedzie ten kto czeski słyszy. Bo to co słychać nie zawsze ma taki sam przekaz.
Otóż: - křeslo to nie nasze krzesło ale fotel w rzeczywistości...
- znowu krzesło to židle
- pivnica to pub,
a sklep to piwnica,
za to obchod to nasz sklep. I tak się to jakoś tu kręci.
Kiedyś do czeskiego współlokatora:
Ja: Idę do sklepu.
On: To sa oblec. (się ubierz)
Ja: Proč? Ja pouze po brambory. (dlaczego? ja tylko po ziemniaki)
On: vem klič (weź klucz)
Ja: je otvorene do 20. (jest otwarte do 20)
On: to ses nezatvorila. (to nie zamknełaś).
?????

Ale najgorsze co może Polak zrobić w Czechach to szukać kogoś/czegoś. Bowiem samo słowo szukać w czechach szukać nie znaczy. Wręcz przeciwnie. Coś na kształt Pie.....ć po polsku. Czyli brzydko powiedziane :seksować" jak mawia moja chrześnica.
Dlatego salwy śmiechu u tolerancyjnych wywołują teksty Polaków czegoś potrzebujących w Czechach. Więc zdarzyło się już mi słyszeć :
- Szukamy mechanika.
- Szukam masła.
- Szukam szefa.
Tłumaczyć nie będę bo już dość tych przekleństw na dziś.

Zdarzały się wpadki słowne, zdarzały...

Ale pewnie pamięta z nas każdy jak sobie z czeskiego języka jaja robią Polacy.
Że gołąb to "dachowy obesraniec".
Że łóżko to "czteronożne ruchadełko"
Że parasol to " szmaticzku na patyczku"
Więc prostestuję. Nie wolno. Nie wolno.
Są bowiem tacy co wierzą i później im głupio.
Pamiętam jak razu pewnego padało straszliwie. Więc ze swoją polską koleżanką (kamoškom) do sklepu (obchodu) biegiem się rzuciłyśmy po parasol. A że w CR to więcej chwilami wietnamców niż czechów to do jakiegoś TEXTIL - co to tylko wietnamce. I do pani wietnamki dukamy po czesku, że my to szmaticzku na paticzku prosit protoże priszy na wonku (chcieć my parasol bo pada na dwór). ;)
Pani patrzy na nas swym wietnamskim okiem i chyba nie rozumie.
My powtarzamy zlepek słów co to się ledwo nauczyły i pokazujemy mokre włosy, płaszczyki...
A ona nam płaszczyk pokazuje i że za trzy sto pade nam sprzeda (trzy-sta piędziesiąt). Więc chyba babka nie rozumie. W końcu ona też cudzoziemka. Więc woła koleżankę czeszkę.
My do niej że to szmaticzku na paticzku chceme a ona na nas błędnym wzrokiem.
Moja kamoska sprytna była więc jej ukazuje że szmaticzku (tu bierze bluzkę i nad głowa rozkłada) na paticzku (charakterystycznym ruchem pokazuje patyczek co to od szmatki w dół idzie). Pani czeszka połapał:
a) że my nie do końca normalne
b) coś tam trochę polskiego znają
c) że my o deszcznik (deščnik) tak naprawdę.
Ważne że nam parasol sprzedała...
Zanim łóżko kupowałam sprawdziłam w słowniku. To nie to czteronożne... Po prostu: postel...

 

9 komentarzy:

  1. Ooooooooo :) ulżyło mi! Bo ja myślałam, że tylko ja taka tępa jestem, że nie rozumiem ich języka :)
    Lepiej mi teraz... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mała Mi,
    teraz po roku mieszkania w CR i po roku na Słowacji to się czasem czuję jak poliglotka...
    Ale zaręczam że nie byłam taka cwana na początku...
    Chociaż może czasem lepiej nie wiedzieć o czym to oni gadają "kecajom"...
    :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czeski jest po prostu boski... :D
    Taki naturalnie śmieszny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. ...a j a sobie splułam monitor w pracy...:):):)....

    OdpowiedzUsuń
  5. Nivejka,
    czeski jest śmieszny a slowacki czasem jak polski brzmi a znaczy jeszcze coś innego...
    Zapraszam do Czech, naprawdę warto...
    MajaK,
    ja sobie już dawno załatwiłam wycieraczki na monitor. Polecam przydaje się.... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przypomniało mi się że czesi śmieją się z polskiego języka.
    Dlatego mówią że biustonosz po polsku to cytuję: podbieroki pod cycoki!
    Albo slipki męskie: taszka na szaszka.
    ?????
    A i na nasz "czeski film" czyt. głupi mówią POLSKI FILM!!! ???

    OdpowiedzUsuń
  7. Byłam raz w Czechach :) Też mnie przestrzegali, żeby niczego nie szukać i coś było jeszcze o szczotce, że jakoś nieparlamentarnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Madenta,
    ze szczoteczką nie kojarzę.
    Ale przypomniało mi się że w czechach toalety oznacone są chłopcem i dziewczynką lub napisami:
    páni i ženy. Jak się pomyli pani i pójdzie za panem to lipa :) (podpowiadam - żeny to my).
    Ale dla pocieszenia czesi nie mają pojęcia że kółko u nas oznacza kobiety a trójkąt mężczyzn... Za nic nie może im do głowy przyjść dlaczego porównują piękna płeć do kulki...
    :)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Haha - podróże po Czechach to niesamowita przygoda językowa. Ludzie raczej wesoło odbierają naszą polskość a te wszystkie niegrzeczności i śmieszności w różnicach dobrze znają i potrafią rozładować gromkim śmiechem lub sympatycznym uśmieszkiem jeśli nie wypada zachować się inaczej.

    OdpowiedzUsuń