sobota, 20 lutego 2010

sprzęgło nośne

Stardust swoim wpisem, przypomniała mi jaka to ja szczęśliwa od paru tygodni jestem.
Bo ja od paru tygodni to się wyspać snem ciągłym, nieprzerwanym mam możliwość. Co do wykorzystywania owego karnetu możliwości, to już inna historia, bo to tak tylko ode mnie nie zależy. Ja to wyspana zawsze chciałabym być, ale mam niestety taką posraną naturę czy psychikę że nie zawsze mogę.
Ale mam możliwości odkąd mój Luby von Złota Rączka naprawił łóżko.
Bo ja zawsze wieeeelkie łóżko chciałam. Nie jakąś wersalkę czy tapczan, ale łóżko. Takie jak w filmach, królewskie.
Może w rzeczywistości królewskie ono nie jest, bardziej książęce ale narzekać nie będę. W sumie to i lepiej że to książęce ciut mniejsze, bo z naszym trybem życia cygańskiego, co to średnio 2 razy w roku minimalnie się przeprowadzamy, mniejsze jest praktyczniejsze.
Łóżko ze sklepu szwedzkiego. Ale sklep ten lubię wyjątkowo, choć Luby twierdzi, że tylko dlatego że od poniedziałku do piątku kawę mam za darmo, bo dumnie w portfelu kartę członkowską klubu rodziny tegoż sklepu noszę. A kawy i pacierza nie odmawiam. Tym bardziej za darmo. Babcia mówiła że jak za darmo dają to się bierze, a jak biją to się ucieka. Na razie nie biją, więc choć kawę...
Sklep ten ma wyjątkowe instrukcję, komiksowe. Może by i prostsze miały być, ale nie rozszyfrowałam czy ten komiks to w każdym języku taki sam. No czy na przykład jak na Słowacji kupuję to czy ten facet z wąsem na obrazku to Słowak, Polak czy Szwed. A może tylko jakiś aktor wynajęty... Nie wiem.
Ale wbrew temu co się nam wydawało, że jak instrukcja komiksowa to zrozumiemy, okazała się ona zagadką nawet dla mojej Złotej Rączki co to z wykształcenia stolarzem jest, czy też jak on twierdzi technikiem drzewny.
Łóżko stało i cieszyło dni kila. Ale potem ruszt się zapadał. Jak nie z mojej strony to ze strony Lubego. Więc w nocy kilka razy trzeba było wstać, gigantyczny materac wyjąć, ruszt poprawić, gigantyczny materac położyć, pościel rozścielić i spróbować przespać się choć z godzinkę zanim to znowu ruszt się zapadnie.
Nie wiem czemu, ale ruszt zapadał się częściej z mojej strony. Nie żebym cięższa od Lubego była, albo jak foka czy krowa morka po materacu się rzucała. Ja mam po prostu większe szczęście czy też pecha, jak kto woli. Do zapadania się rusztu też.
Prosiłam Lubego, napraw. Jąkał i wykręcał się, że jutro. Powoływałam się na fach jego wyuczony, nie pomogło. Szantażowałam, że do mamy pojadę spać. Nie uwierzył, w końcu to 500 km stąd. Próbowałam sama naprawić, ale usnęłam obok, próbując rozpracować do czego służy śrubka, która mi została jak sama łóżko zasrane, cholerne, k.rewskie a nie królewskie, rozkręciłam i skręciłam.
Poddałam się. Nie miałam siły z nim walczyć. Obiecałam sobie kupić tapczan. Albo karimatę.
Kiedy to postanowiłam na drugi dzień wyruszyć na poszukiwania nowego przybytku snu, zbudziłam się rano usłyszawszy i poczuwszy grzmotnięcie tyłku mojego o podłogę. Ruszt się zarwał. Ale że ciemno jeszcze było, postanowiłam się trochę jeszcze zdrzemnąć. Ale z tyłkiem na ziemi spałabym raczej w pozycji siedzącej niż leżącej, dlatego postanowiłam użyć triku, który opracowałam kilka dni temu.
Po środku bowiem łóżka przebiegał długi i gruby pałąk, kij, który to miał trzymać w ryzach wszystkie cztery części łóżka służące za ramę dla materaca.
Wiedziałam, że jeśli uda mi się wyciągnąć tyłek z rusztu i usadowić się na tym to pałąku, prześpię choć jeszcze godzinę.
Więc się gramolę pomału, co by przypadkiem sobie rusztu w tyłek nie wbić i popycham lubego łokciem:
-Przesuń się trochę.
-Nie mogę.
-Przesuń, bo mi się ruszt zarwał i muszę spać na środku, bo mi się nie chce poprawiać.
-Przykro mi, mnie się ruszt zarwał godzinę temu, więc pierwszy na tym pałąku byłem.
Szybko oceniłam sytuację że we dwóch to nie damy rady się na nim zmieścić.
-Wstawaj.
-Ja byłem pierwszy - jęknął Luby jeszcze zaspany.
-Wstawaj, mówię. Przeprowadzka.
-Jutro naprawię. Śpij. - jeszcze próbował walczyć.
-Wstawaj, natychmiast. Jutro to ja naprawię, jak to cholerstwo wyrzucę.
Wstał więc posłusznie. Zdjęliśmy materac z ramy, przesunęliśmy komodę do rogu, zwinęliśmy dywan, rozłożyliśmy koc a na nim położyliśmy materac. Jeszcze tylko prześcieradło, kołdra, poduszki i heja spać.
Jak do spania przyszło to ja rozbudzona byłam a Luby już TV oglądał. A że niedziela rano to w TV nic, więc i on się wkurzył.
Tego dnia naprawił łóżko. Okazało się, że zapomniał dać jakiegoś "sprzęgła nośnego". Nie wiem co to jest ale dziś spać mogę. Szczęśliwa jestem. Człowiek z małych rzeczy cieszyć się potrafi. Ja się ciesze, że mam sprzęgło nośne co dzięki niemu spać mogę.

8 komentarzy:

  1. Jeny myślałam, że o samochodzie będzie;)))
    Czasami, żeby coś zreperować to potrzebujemy porządnego powodu. Na przykład sprzęgła. Nośnego;)))

    OdpowiedzUsuń
  2. może coś tam z tego samochodu jest? coś mi paplał jeszcze o amortyzacji albo o amortyzatorach łóżka... sorry nie pamiętam za dobrze, tak się cieszyłam, że już naprawione, że nawet nie słuchałam...

    OdpowiedzUsuń
  3. Drobna rzecz, a tak cieszy:))) Zycie sklada sie z drobnych rzeczy, o tym warto pamietac;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam po odebranie nominacji do kreativ bloggera :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Stardust,
    te małe, drobne rzeczy robią z czasem całe morze radości

    Tucho,
    Dzięki, dzięki, dzięx. Czuję się naprawdę wyróżniona :))))

    OdpowiedzUsuń
  6. W życiu bym nie przypuszczała, że tak się trzeba wymęczyć, żeby się końcu wyspać;-)))) Sorki, ale uśmiałam się ....wcale nie trochę;-)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Haha...znaczy współczuję tych męczących nocy. Rozumiem doskonale bo mam rozjeżdżające się łóżko, z tego samego sklepu. :)) Może też mi sprzęgła brak?

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też sie usśmiałam...
    czyli Czarny(w)Pieprz potwierrdza: nie my je tak użądziliśmy... ono już się rozjerzdża... :))))

    OdpowiedzUsuń