Mimo iż ciąża "trochę" mnie zaskoczyła przyjęłam ją z radością i nie mogłam się doczekać kiedy zobaczę moje maleństwo.
Po porodzie pojawiły się pierwsze problemy. Świat nie był tak kolorowy jak opisują to na portalach dla kobiet w ciąży i kolorowych magazynach. Pojawiły się choroby, problemy z karmieniem, zmęczenie. Ale mimo to urodzenie Potomnego stało się najpiękniejszą rzeczą w moim życiu. (On sam zresztą też jest najpiękniejszy :D )
Z czasem jednak zauważyłam też, że bardziej niż kobietą stałam się mamą. Zaczęłam myśleć jak mama. Zaczęłam zachowywać się jak mama. Zaczęłam wyglądać jak mama.
Jak myślenie czy zachowanie nie przeszkadzało mi wcale, tak wygląd mamuśki zaczął mi dokuczać. Zauważyłam, że między zmianą pieluch a podgrzewaniem mleka nie interesował mnie wcale mój wygląd. Ciążowe, luźne ciuchy były po prostu wygodne. Zwłaszcza ze względu na dodatkowe kilogramy uzbierane w czasie błogosławionych dziewięciu miesięcy.
Pewnego dnia patrząc w lustro nie poznałam siebie sprzed ciąży. Była tylko mama z zarzyganą bluzką.
Przeszłam na dietę, zaczęłam dbać o siebie i swój wygląd. I powróciła radość. Okazało się, że można znaleźć czas na makijaż a dopasowana, krótka spódnica nie przeszkadza w zmianie pieluchy. A satysfakcję przynosi nie tylko pochwała od kobiet, że ma się śliczne, kochane dziecko, ale i pełne podziwu spojrzenia obcych mężczyzn.
Przeszłam na dietę, zaczęłam dbać o siebie i swój wygląd. I powróciła radość. Okazało się, że można znaleźć czas na makijaż a dopasowana, krótka spódnica nie przeszkadza w zmianie pieluchy. A satysfakcję przynosi nie tylko pochwała od kobiet, że ma się śliczne, kochane dziecko, ale i pełne podziwu spojrzenia obcych mężczyzn.
Bo przecież matka to też kobieta. Jedno drugiego nie wyklucza, a nawet jedno umożliwia drugie. :) Można kochać swoje dziecko i jednocześnie czuć się dobrze w swojej skórze.
Urodzenie dziecka ma dopełniać naszą kobiecość, czyż nie?
Kiedyś przeczytałam, że szczęśliwe dziecko to szczęśliwa mama. A co jeśli mama nie jest szczęśliwa siedząc w domu?
Po urodzeniu Potomnego wróciłam do pracy. Ponieważ biuro miałam w tym samym budynku co mieszkanie nie było to problemem. Zabierałam Małego w nosidełku do gabinetu i razem bujaliśmy się w swoich fotelach. On z ulubioną zabawką, ja z komputerem i papierami. Wszystko działało super przez siedem miesięcy, czyli do czasu aż Potomny stwierdził, że świat z perspektywy pozycji pionowej jest ciekawszy niż z pozycji poziomej. W chwili gdy postawił swój pierwszy krok skończyła się sielanka. Po pierwszych 10-20-stu krokach postanowił nie chodzić ale biegać. Oznaczało to problem z pogodzeniem pracy z towarzyszeniem mu w jego maratonach.
Męczyliśmy się parę tygodni. Potem zrezygnowałam z pełnoetatowej pracy i postanowiłam używać sobie macierzyństwa.
Niestety raczej nie jestem stworzona do bycia kurą domową. Szlag mnie trafiał w tym domu.
Kocham swojego syna nad wszystko. Uwielbiam się z nim bawić, rozmawiać (jeśli dialogiem można nazwać odpowiedzi mama gugu lala), czytać książki, budować kolejny dom z klocków realizując tymże kolejny projekt z naszej rodzinnej firmy budowlanej... Ale wciąż brakowało mi pracy.
Przed paroma tygodniami podjęliśmy z Lubym decyzję o posłaniu Małego do żłobka. Znaleźliśmy w Czechach prywatną placówkę i postanowiliśmy spróbować.
Zaprowadziliśmy MałegoCzłowieka do "małego przedszkola", oddaliśmy w ręce pań Cioć i czekaliśmy w szatni na odgłosy krzyku i płaczu. Była tylko cisza. Z drżącymi sercami i dłońmi podeszliśmy do szyby oddzielającej nas od pomieszczenia, gdzie dzieci się bawią i zobaczyliśmy naszego diabełka w swoim żywiole. On po prostu wszedł tam jak do siebie i od razu się zaaklimatyzował. Bardziej ja przeżyłam nasze rozstanie niż on. Po południu się rozpłakał. Ale dlatego, że nie chciał do domu.
Mały jest szczęśliwy, ja również, bo w końcu mogłam wrócić do pracy i mam trochę czasu tylko dla siebie.
Nie należę chyba do kobiet, którym do satysfakcji wystarczy prawidłowy rozwój dziecka.
Nie należę chyba do kobiet, którym do satysfakcji wystarczy prawidłowy rozwój dziecka.
Nasza decyzja stała się za to tematem debat. Czy posyłanie dziecka do żłobka jest właściwą decyzją...
Bo przecież co za matka woli pracować niż wychowywać swoje dziecko... Przecież nie na tym polega macierzyństwo... Bo przecież tyle tracę... Przecież stać nas na to bym siedziała w domu, nie brakuje nam pieniędzy...
Mam za sobą ciężkie dylematy. Mały jest szczęśliwy, szybko uczy się od innych dzieci nie tylko czeskiego języka ale i zabaw, zachowań. Już nie boi się siadać na nocniku, chętnie podaje zabawki, nie grymasi przy jedzeniu. A ja znów osiągam swoje małe zawodowe sukcesy przez co rano i po południu wciąż witam go z uśmiechem. W weekendy staram się mu wynagrodzić rozłąkę i z chęcią spędzam z nim aktywnie te dwa dni.
Opieka w żłobku jest rewelacyjna. Nowe Ciocie kochane. Mały uśmiechnięty. Mama zadowolona.
Tylko co niektórzy do dziś nie akceptują mojej decyzji. Nie rozumieją, że rodzina jest dla mnie najważniejsza, ale do pełni szczęścia potrzebuję jeszcze odrobiny samorealizacji zawodowej.
Na szczęści Luby mnie wspiera w tej decyzji. I czasem gdy pojawiają się wyrzuty sumienie podnosi mnie na duchu.
Dziś nie żałuję tej decyzji. Co będzie później? Się okaże...
Dziś nie żałuję tej decyzji. Co będzie później? Się okaże...
Pozdrawiam :)