sobota, 6 listopada 2010

sobotnie rozmyślania


Sobota zawsze z czymś mi się kojarzyła.
Kiedy byłam mała, w domu zawsze w sobotę robiło się wielkie pranie.
Nie posiadaliśmy wtedy jeszcze automatycznej, prawie samowystarczalnej Ewy, Amiki czy podobnej koleżanki pralki, ale starą, dobrą, wysłużoną Franię. Franciszka nasza dzielnie znosiła brudy naszej rodziny przez ładnych kilkanaście lat. Nawet kiedy z duchem nowobogackiego przepychu, na jej miejscu pojawiła się super nowoczesna jak na tamte czasy automatyczna praczka, Franciszka wciąż prała co gorsze brudy. Nie ukrywam, że mimo swego sędziwego wieku lepiej spełniała swe zadania niż jej następczyni.
Wielkie pranie z Franciszką wiązało się z zaangażowaniem większości domowników. No bo trzeba było namoczyć, wyprać (czasem dwa razy), wyżymać, wypłukać, wykręcić bądź wywirować (jeśli oczywiście posiadało się wirówkę) , rozwiesić...
Nie trzeba chyba dodawać, że nie był to mój ulubiony dzień tygodnia...

W czasach kiedy już na dobre automatyczna Amika (chyba) zagościła w naszym domostwie, sobota stałą się dniem o wiele przyjemniejszym. Nastał bowiem czas dyskotek.
Kiedy z napięciem czekało się na ten dzień cały tydzień, wspólnie z koleżankami w szkole szczegółowo planowało jak będzie wyglądać, w co się ubierzemy i gdzie pójdziemy, w końcu nadchodziła... Sobota... i gorączka sobotniej nocy... znaczy czy nocy to zależne od tego czy rodzice na noc całą na wychodne pozwalali czy tyko sobotni wieczór. Ileż planów i przygotowań...

Nie wiem czy można wyrosnąć z dyskotek ale na pewno można się nimi znudzić... bowiem po pewnym czasie sobota przestała mi się z nimi kojarzyć (może z powodu faktu że w czasach studenckich na dyskotekę chodziło się nie tylko w soboty), a zaczęła raczej z odpoczynkiem mieć więcej wspólnego...
Bo człowiek pięć dni w pracy, od rana do wieczora zabiegany, to chociaż w sobotę odpocznie...

Dziś sobota nie kojarzy mi się z praniem, z dyskoteką czy też odpoczynkiem... raczej z cotygodniowym rytuałem zakupów na (jak się uda) tydzień i "Mam talent" w tv.
Czy to pierwsze efekty starzenia się, czy też zaawansowane lenistwo i zdziadzenie?..

No ale cóż zrobić... na zakupy dzielnie z Lubym się wybrałam. W moim przypadku można by to nazwać jakąś wyjątkową formą rozrywki, bądź też sportu. Ano sportu, bo ruch posuwisty z koszykiem między półkami jest, rywalizacja o lepszy kawał mięch jest... Poza tym z moim brzuchem jest to jedno z niewielu miejsc w których jeszcze jakoś "na miejscu' wyglądam...
Bo nawet kiedy wchodzę do restauracji w oczach kelnerek widzę lęk, w oczach kucharza zrezygnowanie, a w zachowaniu gości ze stolika obok popłoch. Myślę, że gdyby Luby pojawił się tam z koniem nie wzbudziłby tyle zamieszania...

Więc uprawiając z Lubym nasz wspólny, niekoniecznie zbliżający do siebie (bo i o ser można się czasem pokłócić) shopping, zawędrowało się nam na dział dziecięcy czyli 0-3m. Zawsze udawało nam się powstrzymać od nakupowania pierdół i innych (jak się potem okaże) niepotrzebnych rzeczy ale dziś nie mogliśmy się powstrzymać. Znaleźliśmy bowiem przepiękny pajacyk (dla niewtajemniczonych - rodzaj śpiochów, tylko z nogawkami) z bucikami do komplety dla naszego Zdzisia. Niby nic nadzwyczajnego gdyby nie to że jest to przebranie renifera, a przecież Zdzisław kilka dni po narodzinach od razu zaliczy swoje pierwsze święta. Jako rozczulona przyszła matka oczami wyobraźni widziałam już nasze maleństwo wesoło gaworzące w rytm kolęd... No jak? Jak mogłabym się powstrzymać? NO NIE MOGŁAM!
Zdaję sobie świetnie sprawę z faktu, iż Zdziś zapaja do mnie chwilową nienawiścią z jakieś naście lat, kiedy spoglądać będzie na swoje zdjęcia z dzieciństwa...ale cóż...
Luby przeżył swoje zdjęcie w stroju pajaca i może do dziś ma jakiś żal do swoich rodzicieli i jakiś rodzaj obrzydzenia do klaunów w nim drzemie, ale żyć żyje... Więc i Zdzicho da radę... A mnie święta pięknie upłyną....

5 komentarzy:

  1. Mnie sobota kojarzy się ze sprzątaniem. Z wycieraniem kurzów i bieganiem z odkurzaczem po całym domu. Nigdy jej za to nie lubiłam, do tej pory wolę dni powszednie, nie czekam na weekend z utęsknieniem.
    Potem kojarzyła mi się ze zjazdami na studiach (w sumie nadal tak jest - dziś od 8:00 do 18:00 siedziałam w szkole...).

    Zakupy to obecnie mój jedyny sposób na AKTYWNY wypoczynek :>. Inne formy: czytanie, pisanie, blogowanie, oglądanie, słuchanie, itp. - trudno zaliczyć do aktywnych :D

    Pozdrawiam :)
    No tak - już niedługo sklep uraczą nas świątecznymi wystawami...

    OdpowiedzUsuń
  2. A u nas już sklepy nas uraczyły... jakoś od dwóch/trzech tygodni mamy tą wątpliwą przyjemność...
    Swoją drogą zabawne jak nam się skojarzenia zmieniają...
    Biorąc pod uwagę że nasz shopping to jedyny aktywny wypoczynek, upajajmy się nim jak najczęściej... (?)
    ...mam nadzieję że nam to na zdrowie wyjdzie... :)
    Pozdrawiam również... :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Na zdrowie - może tak, ale nie wiem, czy wytrzyma to moja szafa, o portfelu nie mówiąc...;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedyś sobota kojarzyła mi się z zakupami. Trzeba było z nimi zdążyć do 14. Potem wszystkie sklepy zamykali na głucho aż do poniedziałku rano. Biada tym którzy chleba nie kupili:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oleńko,
    ja wyrzuty sumienia zagłuszam wymówkami o moim stanie odmiennym i tym że mam prawo pierworodnego rozpieszczać...

    Nivejko,
    oj było tak, było... czy teraz lepiej czy gorzej...
    pewnie dla mojego portfela lepiej byłoby gdyby zamykali jednak o 14... :)

    OdpowiedzUsuń