wtorek, 7 czerwca 2011

z przymusu czy z chęci

Dwa tygodnie temu wpadłam do PL dosłownie i w przenośni.
Wpadłam na jakieś 24 h plus jakiś mały Vat, czyli dwa dni się niestety nie uzbierały.
Okazja była wyjątkowa, bo moja śliczna, słodka, mądra, kochana chrześnica miała sakrament Pierwszej Komunii Świętej.
Nooo, już taka wielka pannica.
Przypominają mi się słowa mojej śp. babci, co to często do koleżanek przy koniaczku mawiała, że po dzieciach widać jak się człowiek starzej. Ano, widać.
Pamiętam jeszcze jak zanosiłam ją do chrztu. A tu proszę - Komunia.

Ślicznie wyglądała.
Chociaż raz jej mama wykazała się rozsądkiem i ubrała ją w skromniutką białą sukieneczkę bez falbanek, kokard, świecidełek, perełek, tiulów i innych bzdur. Do tego żywy wianuszek ze stokrotek. Aniołek, po prostu.
Duma mnie rozpierała straszna.

Na tym się niestety skromność skończyła, bo impreza "komunijna" ze skromnością nie miała nic wspólnego. Liczba gości, ilość potraw i  przepych spokojnie mogłyby wystąpić na całkiem sporym weselu.
Ale nie mnie oceniać.

Komunia Małej sprawiła, że powróciły dwa nieodłączne tematy naszych spotkań z rodziną, czyli chrzest Potomka i nasz ślub.
Co do chrztu - proszę bardzo. Mimo, iż strasznie wierząca nie jestem uważa, że jak najbardziej się powinno i należy. Jesteśmy w trakcie organizacji. Za ślubem już trochę gorzej.

Rozmawialiśmy z rodzicami Lubego, którzy to stwierdzili, że byli i owszem spytali się i starali się nawet zarezerwować pobliską remizę, oraz że doradzają połączyć obie imprezy w jedną, bo czemuż to nie.
Pytanie czemuż to tak?

Chrzest Potomka w naszym wydaniu to my, dziadkowie  (liczba 3, bo pana co to ojcem mym zwać powinnam potrzeby szukać w celu pozwania nie zamierzam), oraz rodzice chrzestni w liczbie 2 plus, jeśli sobie życzą z drugą połówką.
No a ślub to już co innego.
Nie jesteśmy na tyle szaleni by ślub organizować w liczbie rodziny odpowiadającej powyższej liście, ale nie jesteśmy też na tyle szaleni by porwać się na imprezy na 102 fajerki z taką też frekwencją.
Małe skromne przyjęcie (a najlepiej obiad) może u mnie w rodzinie by jakoś przeszedł. U Lubego skończyłoby się wydziedziczeniem, wyklnięciem i obrazą do końca życia.
Luby stwierdził, że raczej nie jest gotów na pozbawienie go wszystkich przywilejów, jak i majątku rodzinnego w postaci ziemi w doniczkach i starego traktora (nie wiem skąd traktor, bo raczej nie do tych doniczek).
Ja zaś gotowa na paradowanie w białej sukience, uśmiechanie się do wszystkich jego ciotek - a jest ich wyjątkowo pokaźna ilość, przy czym to "najbliższa" rodzina - oraz bycie gwiazdą na imprezie gdzie i tak ważniejsze od mnie będzie to jaki serwis obiadowy jest na stole i czemu śledzi w śmietanie brak.
Może kiedyś dojrzeję.
Do bycia matką chyba dojrzałam, może i to mi się kiedyś uda.

Na razie próbujemy wymyślić kto chrzestnymi zostanie.
Ponoć nie warto brać przyjaciół. Bo oni ponoć są, a za chwilę ich nie ma.
Mój chrzestny z rodziny a ponoć na chrzcinach widziałam go ostatni raz. Zniknął jak kamfora. Może ruszył śladem mojego ojca.
A wy co myślicie? Rodzina czy to co podpowiada serce?
To raczej ważna decyzja.
Choć wiem, że (nie daj Boże) jeśli mamie mojej chrześnicy coś się stanie to raczej nie mnie przypadnie opieka nad nią, to mimo wszystko staram się być odpowiedzialna za nią.
Pozdrawiam
PS. U mnie właśnie leje. :(

1 komentarz:

  1. Ślub nie bierzę się z powodu ciotek, wydziedziczenia, czy nie ale pomimo tego całego tła, które jest najmniej ważne.

    Co jest ważne?

    Małżeństwo to zobowiązanie, publiczne zobowiązanie do wierności, opieki, miłości. To także instytucja ułatwiająca wiele, regulująca społecznie i prawnie wiele. Dla dziecka ważna, bo wyznacza jasno granice, jasno określa co i jak, daje poczucie bezpieczeństwa, stabilności.

    Ale nie to najważniejsze. Ważne jest żeby zmierzyć się z wyzwaniem. Czy małżeństwo to instytucja dla nas i na teraz, a jeśli nie to dlaczego. Ciotki i inne pierdoły to tylko wymówka, taki wybieg, ucieczka przed tematem, przed tym co istotne.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń