poniedziałek, 6 czerwca 2011

nie ma jak w domu

Kiedy byłam mała uwielbiałam gapić się w telewizor i podziwiać piękne domy, hotele, baseny gwiazd, marząc wieczorami, że ja kiedyś też znajdę swojego przystojnego księcia, albo zostanę prezydentem, czy znaną aktorką i też będę mogła podróżować i cieszyć się luksusami.
Takie marzenia małych dziewczynek.

Czas jednak zrobił swoje.
Przystojnego znalazłam, choć nie księcia, prezydentem mogę zostać dopiero jak skończę 35 lat (czyli za jakieś 10, no dobra... niecałe dziesięć lat), a aktorką jestem jak trzeba się do pani w urzędach pouśmiechać, ale niestety/stety nieznaną.
Ale marzenie odnośnie podróży częściowo się spełniło.
Częściowo, bo do Dubaju jeszcze nie dojechałam, ale za to kawał Polski, Czech i Słowacji zwiedziłam.

Ale do rzeczy.
Czerwiec dopisuje. Upał, skwar i piękne słońce.
Potomny nie marnuje czasu na spanie więc nawet w wolną niedzielę raczy nas zbudzić o 5/6 rano. Przywilej posiadanie dziecka to możliwość pozbycia się znienawidzonego budzika - mały zastępuje go znakomicie a nawet lepiej.
Wystawiliśmy blade tyłki z domu na słońce i postanowiliśmy wykorzystać aktywnie dzień. A aktywność dla rodziców to zawsze pchanie wózka, dla hardkorów pod górkę, dla leniwych po prostym terenie, bo z górki też nie jest zawsze łatwo.
Walnęliśmy się na trawkę i zamarzyło nam się gdzieś pojechać, coś zwiedzić, więcej niż toalety z przewijakiem w supermarketach.

Skądś to znam...
W zeszłym roku też nam się zachciało wolności globtrotera i każdy weekend spędzaliśmy ze znajomymi w innym końcu Czech, Słowacji czy Polski.
Nie było problemów z pieniędzmi więc obijaliśmy się o hotele z basenami i innymi atrakcjami.
I marzenie z dzieciństwa się spełniło.
Bo i luksus i basen i hotel w którym gwiazdę spotkać można i jak gwiazda choć przez chwilę (szczególnie przy płaceniu rachunku) się poczuć też można.
I tak jakość prawie dwa miesiące, wikend w wikend w hotelach, ośrodkach i pensjonatach nam upłynął.
A co się okazało?
Że znudzona jak nigdy tym luksusem byłam. Na kolejną propozycję "wypadu za miasto" prawie z krzykiem odpowiadałam NIE.
Bo mi się za domem zatęskniło. Za moimi papuciami i smutnym widokiem za oknem. Wolałam sama sobie wannę umyć, wytrzeć się we wczorajszy ręcznik niż żeby mi za każdym razem na nowy, miękki i pachnący zmieniano. Chciałam sama sobie zrobić śniadanie, obiad, kolację i samemu po niej pozmywać bądź nie.

Kiedyś przeczytałam, że w hotelach jesteśmy jak dzieci. Ktoś się nami cały czas zajmuje i ktoś za nas decyduje kiedy obiad, kiedy śniadanie. Ktoś obok nas skacze i troszczy się, żeby bagaże nie były za ciężkie, żeby się na podłodze mokrej nie poślizgnąć, żeby poduszki nie były za twarde.
A w domu to w domu...
Plus hoteli to to, że nie trudno je porzucić. Człowiek wyjeżdża i nie musi pisać, dzwonić, wracać, dziękować.
Czasem tylko te najbardziej upierdliwe podziękowania i karty rabatowe posyłają, jakby nie mogły się pogodzić z odrzuceniem...

Ale sezon wakacyjny po woli się zaczyna i coś trzeba będzie robić zwiedzać.
Wszystko z umiarem, jak mawiała moja babcia, inaczej się przeje.

A na nudne hotele znaleźliśmy rozwiązanie. Będąc ostatnim razem w Budapeszcie postanowiliśmy nie korzystać z branży komercyjnych hoteli, ale spróbować czegoś nowego. W internecie znaleźliśmy chłopaka, który wynajmował mieszkania na krótkie okresy, doba, dwie...
Okazało się to świetnym rozwiązaniem.
Mieszkanie, może nie luksus, ale za to swojskie, w centrum, wyposażona kuchnia i jeszcze wino na powitanie oraz obietnica pomocy 24 h. Jak się spijesz i zgubisz gdzieś w mieście to dzwonisz, podajesz ulicę (tu ktoś musi pomóc ci przeczytać te cholerne napisy po węgiersku) i ekipa przyjeżdża i do mieszkania odholowuje. Nie miałam okazji wypróbować, ale sama wiedza, że taki serwis oferują pocieszająca...
Ogółem fajnie, polecam. Można poczuć się jakby się mieszkało w danym miejscu. Rano to sklepu na dole wyskoczyć i bułki sobie na śniadanie kupić...
Od znajomych wiem, że ten sposób noclegów jest coraz bardziej popularny. W Krakowie już działa.

Póki co spędziliśmy weekend w plenerze, noclegiem racząc się u siebie w domu. Szkoda tylko, że tak trudno się dogadać z Lubym kto za kelnera dziś robi.

Pozdrawiam :)

7 komentarzy:

  1. ;) ciekawy motyw z tym wynajmowaniem mieszkań prywatnych... jak to znalazłaś? :)

    P.S. Cała JA ;) to, że większość ma blender nic nie znaczy :) jednak może się przydać... udanych zakupów!

    OdpowiedzUsuń
  2. google to skarbnica wiedzy jak mawiają.
    Ja często sprawdzam na forach kto co poleca w danym mieście jeśli chodzi o noclegi i zwiefzanie i tak znalazłam tego chłopaka z Budapesztu.
    wiem, że polecają też http://www.only-apartments.com/ ale warto pogrzebać i poszukać w necie.
    Ps.
    dzięki ale już się rozmyśliłam, może jutro bo na pewno się przyda, przy przyrządzaniu magicznych mikstur dla Potomka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacyjny pomysł to holowanie zagubionych turystów :)) A przez telefon, w jakim języku trzeba się tłumaczyć, gdzie się zgubiło? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. mieszkańcu,
    rzeczywiście to ciekawy i przydatny serwis :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ewo P,
    zależy. Ja wynajmowałam pokój u Węgra który świetnie znał polski i można się było dogadać. Ale jego kolega z któremu zdawałam klucze przy wyjeździe porozumiewał się po angielsku.
    Zależy jak trafisz :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam, jak dla mnie to fakt, że w domu najlepiej, bo jeśli nawet zna się jakiś język to jeszcze zostaje to uczucie, korzeni, rodziny. Pozdrawiam i zapraszam na mojego bloga, piłka nożna to mój ulubiony sport ale jest tam wiele innych ciekawych tematów z życia.

    OdpowiedzUsuń