sobota, 20 marca 2010

rozmazane oczy cz.2

Wydawałoby się, że są idealni. Że są jak para butów. Bez drugiego tracą urok i funkcjonalność. Nie można przecież chodzić w jednym bucie. Inny do niego też nie pasuje.
Była teraz jak zgubiony but. Bezradna, niepotrzebna, nie do pary. Sama. Odstawiona na półkę ze złamanym sercem jak obcasem.
Co zrobiła, albo czego nie zrobiła, że stała się mu niepotrzebna. Gdzie uciekła magia i miłość o której zapewniał przy nocach skąpanych w czułości.
Czy można było dotknąć tyle razy, kochać nie kochając, karmić bajkami i uciekać wzrokiem w drugą stronę. Jak można żyć obok, nie wchodząc do domu.
Teraz wie że on zawsze stał w progu. Jakby czekając na kogoś kto jeszcze nie przyszedł. A kiedy się zjawiła po prostu oddał klucze i zabrał szczoteczkę.
Bez wyjaśnień i usprawiedliwień. Z cichym przepraszam. Nie była pewna czy chciałaby usłyszeć za co i dlaczego. Nic by to nie zmieniło. Albo zmieniło by wszystko. A ona chciała tego co było kiedyś. Chciała poprzesuwać wskazówki zegara. Wrócić... Ale czy na pewno chciała by wrócił on.
Chciałaby wymazać go z siebie. Chciała by jej skóra zapomniała jego dłonie, by jej usta zapomniały jego smak, by jej umysł zapomniał wszystkie słowa. Ale pamiętała...
Pamięta jak starannie i powoli zamykał drzwi. Pamiętała klamkę powoli unoszącą się do góry.
Pamiętała twardą podłogę która przytulała ją gdy wyszedł. Dywan który kołysał próbując ukoić szloch.
A może po prostu ona była głupia. Że po latach niewiary uwierzyła.
Rzuciła się w ramiona i spadła na twarz obijając sobie i serce i ciało.
Teraz zostały tylko blizny...
- Dzwonili i prosili o przesłanie prezentacji, najlepiej do końca tygodnia. Czy ty w ogóle słuchasz co od 10 minut mówię. - spytała rozdrażniona Magda.
- Pewnie, że słucham. Tylko cholernie mnie dziś głowa boli. Przepraszam. Jak prezentacja?
- Dla tej firmy z Płocka. Masz?
- Mam. Zaraz poślę.
- Ok.
Co czuła patrząc na Magdę, szczęśliwą mężatkę. Zazdrość, że jej się udało, złość, że ją ktoś kocha czy litość, że pewnie i tak ją zostawi...
Najbardziej nienawidziła się za to co z niej zrobił. Rozgoryczoną, zgorzkniałą, porzuconą kobietę. Która udaje. Świetnie udaje, że żyje.
To było najgorsze. Że teraz potrafiła tylko udawać. Jej życie było egzystencją... Plagiatem powielanym każdego dnia.

10 komentarzy:

  1. Nie kazda milosc musi sie konczyc bolem, ale jesli sie konczy, to znaczy, ze to jeszcze nie ta. Te bolaca tylko przygotowuja do tej bez bolu, bez watpliwosci, bez strachu i bez lez. Warto czasem plakac i cierpiec wiedzac, ze kazda lza przybliza do spelnienia. Zycie mnie tego nauczylo;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Celnie i pięknie to napisałaś.
    Też tak myślę. Nawet mało tego wierzę. Że nie ma jednej miłości. Jest kilka, a każda inna...
    Ale cierpienie nie uszlachetnia. Nie wzmacnia. Nie można żyć samym cierpieniem. Życie to poszukiwania, siebie, miejsca, miłości do końca...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Miłość powinna być radosna. Taki wieczny w sercu maj. I na taka warto czekać...:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja rodziła się w bólach, ale dziś daje skrzydła i maj, czerwiec, lipiec, sierpień...
    nooo jest gorąco, co tu gadać... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ...cholera....jakbym siebie z młodości czytała...:):)....pozdrawiam....
    (kilka ostatnich postów...nie odzywałam się bo wyjęłaś te słowa z moich dawno temu dwudziestoparoletnich ust...:)....)...

    OdpowiedzUsuń
  6. MajuK,
    rozumiem że wyrosnę na taką cudowną poetkę jak ty... miejmy nadzieję...
    świat się nie zmienia... ciągle to samo... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie nie chodzilo o to, ze cierpienie uszlachetnia, ale czasem jest koniecznym doswiadczeniem. Te niepowodzenia maja czegos uczyc, czasem popelniamy ten sam blad i dziwimy sie dlaczego ciagle konczy sie bolem;) A niby jak mialoby sie konczyc? Pewne lekcje zyciowe powtarzamy az do skutku, przynajmniej ja tak mialam. Gdybym spotkala Wspanialego 20 lat wczesniej to nie tylko nie zwrocilabym na niego uwagi, ale przede wszystkim nie umialabym docenic. Musialam przezyc troche cierpienia, zeby nauczyc sie odrozniac zloto od tego co sie swieci;))

    OdpowiedzUsuń
  8. Całe życie się przecież uczymy. Każde doświadczenie nas uczy i zmienia nasze priorytety. Ja też kiedyś nie potrafiłabym docenić tego co teraz mam. Pewnie nawet nie starałabym się o to. Każdego dnia jesteśmy mądrzejsi o wczoraj. Czas nas zmienia. Mam nadzieję że na lepsze.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem jednym z tych którzy uważają że do prawdziwego szczęścia i normalnego życia pełną piersią nie jest konieczny partner.Myslenie tą kategorią to jedynie ból i niespełnienie..Sam,to już niedługo będzie 4 lata, straciłem rodzinę i do dziś nawet się nie zbliżyłem do tego by znów ją mieć.W moim małżeństwie nie było zostawiania i zdrad. Kiedy w końcu powiedziałem sobie dość-Nie to nie, łaski bez-życie nabrało barw bo przecieć miłość jest tylko jedną z nich:)

    OdpowiedzUsuń
  10. tamirianie,
    może i miłość nie jest najważniejsza. I może we dwoje żyje się ciężej. Kiedyś też uważałam się za urodzoną, jak to teraz się określa, singielkę. Strata jest ciężka. I przykra.
    Ale wierzę, że miłości w życiu jest kilka. Każda inna. Miłość to uzupełnienie. Łatwiej i przyjemniej jest dzielić się szczęściem z kimś. Powiedzieć i pokazać to co daje nam szczęście.
    Dziś wiem, że nawet a może i przede wszystkim szczęście daje mi uszczęśliwianie...
    Coś mi się wydaje, że i ciebie kiedyś znowu trafi... ;)

    OdpowiedzUsuń