środa, 20 stycznia 2010

awersja do Komnaty Tajemnic



Wczoraj w poszukiwaniu paska do mojej ulubionej sukienki, byłam zmuszona zajrzeć do Komnaty Tajemnic mojego mieszkania. To taki mały schowek, jak mawiała moja babcia coś w rodzaju pakamery, graciarni - to znowu wersja mojego D.. Miejsce gdzie za solidnie zamkniętymi drzwiami czekają na mnie koszmary mojego kilkuletniego samodzielnego życia.
Bowiem przez pięć ostatnich lat, kiedy to koniecznie rozłożyłam skrzydła wolności, czy jak kto woli uciekłam spod kurateli rodziny przeprowadzałam się już może z 10 razy. Z miasta do miasta, z kraju do kraju, z mieszkania do mieszkania, z domu do domu... Już nawet nie pamiętam tych wszystkich miejsc.
Nie w8iem czy się już chwaliłam ale to co wyniosłam z domu to na pewno odziedziczony gen chomikowania: bo ten notes z 2004 jeszcze się przyda, bo tą świeczkę jeszcze użyję... Wszystkie te pierdoły zawsze stwarzały problem przy rozpakowywaniu i pakowaniu, dlatego od dłuższego już czasu mojego życia na walizka tkwią w jednym wieeeelkim pudle które zawsze przewożę z miejsca na miejsce.
No i niestety, wczoraj musiałam zebrać się na odwagę i niestety pogrzebać w tym pudle grozy.
Przypomniało mi się dlaczego grzebać nie lubię: bo w grzebaniu to ja gorsza od kury jestem. Jak już zacznę to końca nie widać. Dlatego do lumpexów nie chodzę, bo zamykają a ja cały czas w tych koszach siedzę. Siara, jak to zwykła nazywać moja chrześnica.
I zaczęło się! Zaczęłam przeglądać te swoje rupiecie i skarby zarazem i wspominać: skąd to, z kim to si,ę to kupiło, używało, jak to... Popłynęłam...
I nagle znalazła stare zdjęcia ze studniówki, z matury, z półmetka i ze studiów, z podwórka i z imprez... "odjazd". Moje mieszkanie jest w jakim stylu minimalistycznym, tak przynajmniej twierdzi Lenka, ale nie do końca łapię o co chodzi... może że mini sprzątanie potem będzie (ale jak tak to mi nie wyszło, bo sprzątania to je maxi w jeszcze XXXL z podwójnym klinem). W każdym razie w tym minimalistycznym mieszkaniu nie wieszam fotografii i nie kładę fotografii w  żadnym widocznym gołym okiem miejscu. Moja fotogeniczność i fakt że te zdjęcia zawsze robię ja mnie do tego zmusza.
Ale znalazłam tam jedno jedyne zdjęcie z panem Eksińskim. I przypomniała mi się moja głupota. Jak to ja durna potrafię być.
Dałam się bowiem raz namówić mojej psiapsiółce (za dużo określeń mojej Julci 9-latki mi się wkręca, chyba się w słownictwie cofam) na podwójną randkę w ciemno namówić. Raz w życiu i potem do końca życia schizę miałam. Tak prosiła, tak błagała, szantażowała aż uległam. W pewne sobotnie popołudnie umówiłam się że wpadnie po mnie do mnie z owymi dwoma "w ciemno" ale "w ciemno" to tylko dla mnie bo Żanetka obu panów znała. Jednego chciała poznać nawet bliżej dlatego umówiła ich z nami a jego z kolegą żeby mu raźniej było ;)
I czekając tak na nich, mając w zanadrzu jeszcze godzinę postanowiłam ulec jednemu z moich przyzwyczajeń i słabości wtedy: cappucino. Poczłapałam do kuchni nalałam wody do czajanika i podpalić kuchenkę gazową chciałam. Ale że moje mieszkanie to jak trójkąt bermudzki bywa zapalniczka iskrowa się zgubiła. Diabeł ogonem nakrył i nie ma!. Ale zapałki znalazłam. Tak więc zapaliłam ale ciemnota umysłowa mnie chyba dopadła bo rękę bym za to dała (i bym jej nie miała) że zdmuchniętą do kosza zapałkę wrzuciłam.
Spokojnie szykując filiżankę na mój napój bogiń poczułam baaardzo nieprzyjemny zapach. Niepokojący wręcz.
Okazało się że owe baaardzo śmierdzące wonie wraz z efektem dymnym wydobywają się z mojego pięknego niebieskiego kosza. W rozpaczy i panice podniosłam pokrywę i co innego mogłam zobaczyć jak nie pomarańczowe ogniki grające marsza żałobnego mojemu koszowi który pomału zaczynał się spalać. Nie myśląc długo, co mi się chyba też często zdarzało w tym wieku podjęłam decyzję.
Ogień - woda. I polałam cholerstwo wodą z czajnika. Ale licząc na koniec tragedii wykazałam się naiwnością bo za miejsce ognia buchnął na mnie dym. Odurzona dawką gazu substancji spalanej wpadłam na genialny sposób zatamowania czy też zatrzymania tej mgły która opanowała już moja kuchnię. Zmoczyłam ścierę i zarzuciłam na kosz czekając w napięciu.
Cisza...
Dręczące minuty i mętlik w głowie czy zajrzeć do środka, pod ścierę?
Zaglądam, przygotowana na najgorsze i... koniec. Już tylko mały dymek jak z fajeczki jeszcze coś tam próbował zwojować.  Ale wojnę wygrałam!!! Victory.
I dzwonek!!! Nie że zwycięstwa w głowie, choć przez chwilę tak myślałam, ale do drzwi.
Pewnie sąsiedzi zaalarmowani dym przybiegli mnie ratować. Otwieram więc drzwi z przygotowaną już przemową jak to dziękuję i przepraszam za kłopot (może się nawet zlitują i kosz nowy kupią, myślę) i znowu mnie trafia. W drzwiach nie stoi zrozpaczony przerażony pan Gienek spod 5 ani nawet pani Janka co to zawsze pierwsza ale Żanetka z dwoma pięknymi bądź co bądź nie strażakami. Chyba że w cywilu.
- Co ty taka... umalowana jesteś? - pyta z uśmiechem ta co punktualna w życiu nie była a dziś przed czasem przyszła. Swoją drogą to facet i ją nawrócić zdołał.
- Bo wiedziałam że przyjdziecie ale myślałam że za jakieś pół godziny. - odpowiadam tłumiąc w sobie koktajl ze zdziwienia, szoku jeszcze i złości.
- A co tak... pachnie? - Boże, ona to czasem przy facetach naprawdę głupieje.
- Mam te perfumy co je razem wybierałyśmy, a co?
- To zmień i się uszykuj bo idziemy.
- Przecież gotowa jestem. - wredna małpa, myślę.
- To się umyj chociaż. - odpowiada z drwiącym uśmiechem.
- Co proszę? Przeginasz Żaba! - to się teraz wkurzyłam.
I naglę jeden z moich niedoszłych strażaków z uśmiechem (też drwiącym) przemówił.
- Nie jest tak źle. Żaneta opowiadała że ty taka... szalona czasem jesteś.
Zatkało mnie.
- Ale nie znaczy że nam wstyd robić będzie. Marsz zmyć to z twarzy. - popycha mnie do łazienki Ż. - I czasem możesz tu wywietrzyć. Nie wiedziałam że palisz fajki w domu... - już dalej nie słuchałam bo do kuchni biegłam sprawdzić co z moim ogniskiem i co z moim czajnikiem.
Jeszcze tylko zdążyłam w biegu okiem do lusterka w przedpokoju rzucić (w końcu przystojni ci "strażacy" byli) i znowu omal nie padłam. W okolicach oka i czoła przebiegał dowód mojej heroicznej, bohaterskiej walki z płomieniami. Czarna smuga. A w całym mieszkaniu dym i smród jak w palarni.
Stwierdziwszy że ognisko ugaszone, ujrzałam tylko jak cała trójka pęka ze śmiechu w moim korytarzu.
Niestety kiedy jestem zła i zawstydzona oraz zdezorientowana reakcja jaka zachodzi w moim umyśle wywołuje u mnie chęć płaczu. Cóż, tak już durna mam.
- Ja tylko cappucino chciałam sobie zrobić... - wydukałam do rozbawionego towarzystwa.
- To może lepiej jak ja zaproszę cię na to cappucino, co? - odpowiedział z uśmiechem jeden z trójcy.
- Może i lepiej... ale cappucino chyba sobie dzisiaj daruje. - odparłam zażenowana.
Całkiem niezły był ten jeden. I to nie o niego wspierała się Żancia więc może ten był dla mnie. To sobie zrobiłam dobre pierwsze wrażenie.
- Nie wiem, może chcesz coś poprawić w tym swoim dizajnie ale jak już pójdziemy to mi opowiesz co ma wspólnego cappucino z dymem i płomieniami. - odpowiedział mi MÓJ przyszły ale jeszcze nie doszły EKS.
I tak oto zaczeła się moja całkiem długo jak na mnie kilku miesięczna historia z Eksińskim i moja awersja do cappucino i randek w ciemno...
Co też sobie człowiek może przypomnieć i wygrzebać w starych pudłach.
Położyłam się spać w przekonaniu że durna to ja chyba od dziecka byłam i powtarzałam sobie jak modlitwe przed zaśnięciem że bogu dzięki za kuchenki elektryczne.

4 komentarze:

  1. Jeeeeeju, pobawiłam się z kotkiem :))) Przestał furczeć, więc przeczytałam i nie bardzo rozumie, czemu masz traumę? W końcu randka była udana :) Może to "strażacy" powinni raczej oczekiwać z drżącym serduszkiem, kto też drzwi otworzy i w jakich malunkach na twarzy? :)
    Ja też się kiedyś tak przeprowadzałam zyskawszy niepodległość, ale szybko się nauczyłam, że nie trzeba targań z sentymentów. Swoją drogą, to może być fajne, otworzyć takie np pudło ze starymi zdjęciami... a może jak się przeżyło te 20 lat bez otwierania, to teraz lepiej już tylko lusterko? :))
    Jeszcze kota pogłaszczę, wiem kiedy furczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Magento,
    Kiedyś dowiedziałam się od Eksińskiego że te malunki to jak barwy bojowe indian wyglądały...
    No coż, każdy pamięta to spotkanie inaczej :)))

    Nie mam odwagii wyrzucić tyle wspomnień i histori. Może jeszcze do tego nie dojrzałam.

    Ps. Ja też lubie kocurka!

    OdpowiedzUsuń
  3. W pamięci zachowuje tylko dobre wspomnienia. te złe zostawiam za sobą... Nie ma sensu zagracać nimi głowy...
    A co do malunków...
    Kiedyś malunki zrobiła mi profesjonalna siła robocza. Wyglądałam jak ruska lalka...;)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Novejka,
    Niestety moje wspomnienia nie są jak dane w kompie, nie mogę ich usunąć i po prostu wymazć.
    Ale na szczęście dzięki temu te pozytywne się przypadkiem nie stracą...

    OdpowiedzUsuń